PrzeczytaliśmyRecenzje

Philip K. Dick – kłamstwa i iluzje

Są tacy artyści, dla których praca twórcza to nieustanne rozpracowywanie pewnego problemu, wcielanie w życie idei bądź zwalczanie strachu, rozbijającego ich duszę przez długie lata. Są tacy pisarze, dla których każda kolejna książka to próba uchwycenia i zrozumienia pewnego wewnętrznego niepokoju, dążenie do odkrycia jakiejś utajonej prawdy. Takim twórcom zależy na przekazaniu jakiejś wizji świata, wizji, która jawi im się prawdziwą i tym bardziej wartą ogłoszenia, im bardziej boją się jej sensu. 

Philip K. Dick bał się wielu rzeczy. Bał się, że wielki, kosmiczny komputer Valis obserwuje go, skanuje mu mózg i w formie „objawienia” narzuca informacje. Bał się, że Harrison Ford, grający w opartym na książce Dicka Łowcy Androidów, zamierza zabić samego pisarza, gdyż uznaje go za jednego z syntetycznych ludzi. Bał się, że Stanisław Lem jest tak naprawdę nie pisarzem z Polski, ale szpiegującą go międzynarodową siatką agentów KGB z siedzibą w Krakowie. Bał się inwigilacji i mrocznych, tajemniczych sił, które z ukrycia pociągają za sznurki.

Nade wszystko jednak bał się, że świat, który widzi i odczuwa, to jedynie iluzja i kłamstwo, że wszystko, co go otacza, jest zmienne, nieprawdziwe i niebezpieczne. Pod płaszczykiem namacalnej, „obiektywnej” rzeczywistości tkwią druga, trzecia i czwarta, a każda inna, każda równie prawdziwa i nieprawdziwa zarazem. Bał się, że świat to labirynt warstwowo ułożonych iluzji, które mamią nas swoim fałszem i świetnie maskują fakt, że ostatecznej prawdy nie ma. Dick bał się rozpadu i degeneracji fałszywych światów, ale wiedział, że nie może jej uniknąć.

Pisarz tworzył swoje literackie światy, obijając się o ściany labiryntu narkotycznych i schizofrenicznych wizji, któreprześladowały go do końca jego dni. Gdy przelewał swoje wizje i strach na papier, korzystał z arsenału literatury science fiction i ograniczał formę, stosując prosty, oszczędny język. Mimo uzależnienia od używek, prawdopodobnej (lecz nigdy nie stwierdzonej) choroby psychicznej oraz depresji, która popychała go do prób samobójczych, tworzył książki głębokie i niesamowicie przystępne. Potrafił wykorzystywać swoje szaleństwa i konstruować z nich spójne i wciągające powieści, przepojone jego indywidualnym stylem i fascynacjami. Dick w większości książek dążył do przedstawienia światu swojej wizji rzeczywistości, wizji pesymistycznej (ale nie pozbawionej czarnego humoru i odrobiny nadziei wynikającej z niepewności), będącej modyfikacją gnostyckiego porządku świata.

W ironicznym i schizofrenicznym fabularyzowanym traktacie filozoficznym Valis powieściowy odpowiednik Dicka doznaje szoku spowodowanego porażeniem przez różowy promień i zostaje objawiona mu wiedza tajemna (ten wypadek– podobnie jak inne wydarzenia z Valisa – jest autentycznym elementem biografii autora, który dzięki temu objawieniu miał zdiagnozować chorobę syna, niedostrzeżoną przez lekarzy). Pisarz w wielu tekstach daje wykładnię swych teorii, głosząc, że cała znana nam rzeczywistość, jest wytworem szalonego boga, skażonym materią, i więzieniem iluzji („Żelaznym Więzieniem”),zatrzymanym poza czasem. Uwolnić ma nas z niego Logos pod postacią niesplamionej materią informacji. Prawda o kłamliwym świecie, w którym zamknął nas szalony demiurg, przekazywana była wielokrotnie przez kolejne wcielenia Logosu, pośród których Dick tolerancyjnie wymieniał zarówno Jezusa, jak i Buddę, Maniego czy Zaratustrę.

Stanisław Lem stwierdził kiedyś, że Dick to pisarz, który czerpie pełnymi garściami z rekwizytorni fantastyki naukowej, wypełniając tło swych powieści wynalazkami tego gatunku, jednocześnie stawiając na pierwszym planie problemy filozoficzne, teologiczne i psychologiczne. W moim odczuciu owe „rekwizyty” są istotne i prowadzą doskonały dialog z głęboką warstwą powieści, dzięki czemu dostarczają jej dodatkowych kontekstów i stanowią oryginalny nośnik intelektualnych treści.

Wśród ponad 40 powieści stworzonych przez pisarza w ciągu 54 lat życia co najmniej kilka to wyższa półka literatury science fiction. W jednej z nich, Człowieku z wysokiego zamku, przedstawia się alternatywną wersję historii po 1945 roku. W powieści hitlerowskie Niemcy i Japonia po zwycięstwie w drugiej wojnie światowej podzieliły cały świat na swoje strefy wpływów. Akcja rozgrywa się w roku 1962 (czyli w czasie współczesnym wydaniu), w Stanach Zjednoczonych, okupowanych pospołu przez byłe państwa Osi, i pokazuje równocześnie historie kilku ludzi, którzy nie zawsze świadomie zaczynają podawać rzeczywistość w wątpliwość. Stymuluje ich do tego powieść Utyje szarańcza, stanowiąca poniekąd biblię konspiracji w Człowieku… Jest ona dziełem analogicznym do powieści Dicka, niejako książką w książce, gdyż opowiada o organizacji świata alternatywnej względem fabularnej. Alianci odnieśli w niej zwycięstwo i podzielili między siebie świat. Bohaterów postawiono więc przed pytaniem o to, która rzeczywistość jest prawdziwsza: ta, która ich otacza, czy ta, którą opisuje Utyje szarańcza?

Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? Zadaje się kolejne pytania o status prawdy i kłamstwa. Już sam tytuł (pod wpływem świetnego skądinąd filmu nieszczęśliwie zmieniony w kilku nowszych wydaniach na Łowcę androidów) proponuje nam zmianę perspektywy, sugeruje refleksję nad statusem syntetycznego (a przy okazji także tego „prawdziwego”) człowieka. W zniszczonym, zdegenerowanym świecie ludzie egzystują na zrujnowanej Ziemi, nieustannie broniąc się przed zalewem androidów zbiegłych z planet-kolonii. Android jest niemal nieodróżnialny od „prawdziwego” człowieka i jedyny sposób na zdemaskowanie syntetyku to test empatii, którą ten może tylko imitować. Główny bohater, łowca androidów, odkrywa jednak, że nowe generacje syntetyków posiadają przeszczepioną ludzką pamięć, co uniemożliwia skuteczne przeprowadzenie testu. W takiej sytuacji android nie wie, że jest tylko imitacją, wierząc święcie w swoje człowieczeństwo. Co ważne, a być może najważniejsze, na tej spustoszonej planecie wyginęły niemal wszystkie zwierzęta, a skazani na ich syntetyczne kopie ludzie marzą o opiece nad żywym stworzeniem. Stąd pytanie tytułowe – czy sztuczny człowiek potrafi odczuwać empatię? A może zdolny jest do niej jedynie wobec innych syntetycznych tworów, androidów, nie zaś wobec ludzi, którzy – analogicznie – nie czują empatii do „elektrycznych owiec”?

Na koniec książka Ubik i schizofrenia do kwadratu. Kolejne pytanie o kłamstwa i prawdę dotyczy sprawy ostatecznej. Jest tu gnoza i degeneracja, czarny humor, schizofrenia, rozpad i odradzanie. To tę książkę polecam najbardziej ze wszystkich szaleństw Dicka i dlatego właśnie zakończę ten krótki opis niedopowiedzeniem.

Dla wszystkich, których odstrasza nadmiar przymiotników sugerujących szaleńczy status tej literatury, podkreślam raz jeszcze – Dick pisze jasno i przejrzyście, nie bawi się w przekazywanie nieznanego przez nieznane. Prosta i oszczędna forma oraz sztafaż fantastycznonaukowych motywów jest podstawą dla dziwnej, narkotycznej, wieloznacznej i wielowarstwowej treści. Dick potrafi wciągnąć w swoją wizję i opowiedzieć coś skomplikowanego i abstrakcyjnego w bardzo czytelny sposób. Nawet jeżeli przez całe życie nie potrafił opowiedzieć dokładnie tego, co chciał, to i tak pozostało po nim bardzo wiele.

Absolwent kulturoznawstwa, student grafiki na warszawskiej ASP, pisarz amator. Pasjonat sztuk wizualnych i literatury (którymi stara się zajmować zarówno teoretycznie, jak i praktycznie), uwielbia fantastykę, muzykę elektroniczną, mistykę i surrealizm.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %