PrzeczytaliśmyRecenzje

Przez rogate wrota, czyli odmienność i uczucie w „Tysiącu Sztormów” Tony’ego Sandovala

Kolejny komiks Meksykanina zdaje się kontynuacją, tak duchową jak i poniekąd fabularną, albumu poprzedniego, Węża wodnego (również jego recenzję możecie przeczytać na portalu). Podobno całość ma się zamknąć w formie trylogii. Niestety Tysiąc Sztormów wyraźnie nosi piętno części drugiej, ponieważ, pomimo interesującego konceptu, nie zachwyca podobnie baśniową atmosferą ani równie przemyślaną fabułą jak poprzednie dzieło. Także w warstwie wizualnej prezentuje się jakoś mniej imponująco. Nie zmienia to jednak faktu, że – jak zwykle w przypadku dzieł tego twórcy – jest to pozycja warta uwagi.
Główna bohaterka opowieści, blondwłosa Lisa, spędza każdą wolną chwilę poza domem, poszukując zwierzęcych kości oraz dziwnych kamyków. Od dawna trwa w żałobie po śmierci matki, ma kiepskie relacje z ojcem, cieszącym się złą sławą w okolicy, a mieszka z matką chrzestną oraz jej synem, który uważa dziewczynę za wiedźmę. Gdy pewnego dnia znajduje ona w ziemi rogaty hełm (podobny do tych noszonych przez wikingów), mimowolnie sprowadza na swoje miasto katastrofę. Chochlikopodobne stworzenia, widząc w Lisie swoją królową, potężną czarownicę, wiodą ją do wrót – rozwidlonego drzewa, prowadzących do magicznej krainy. Tam protagonistka znajduje wielką czaszkę z rogami i poprzez wyrwanie jej zębów zwraca na siebie uwagę uwięzionego wewnątrz diabła i jego monstrualnej świty. Na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności bestii udaje się wydostać z niezwykłego więzienia i przez wspomnianą już bramę dostać do naszego świata, gdzie zaczyna siać chaos, porywając dzieci.

To oczywiście nie jedyna oś fabuły. W gruncie rzeczy ciężko nawet stwierdzić, czy jest najważniejsza. Jeden z problemów dzieła polega na tym, że wątków odnajdziemy w nim tak wiele, że trudno odpowiednio wybrzmieć któremukolwiek z nich. Co gorsza, te najciekawsze (prawda o rodzinie Lisy, szczególna natura hełmu etc.) są zaledwie zarysowane, niejako urwane, pełne niejasności i ciężko stwierdzić, czy kiedykolwiek dane nam będzie poznać odpowiedzi na pytania nurtujące po zakończonej lekturze. Podobnie ma się rzecz z postaciami drugoplanowymi, których liczba przyczynia się do tego, że większość z nich to jednowymiarowi statyści bez odpowiednio pogłębionej charakterystyki. W konsekwencji śmierć kilkorga z nich nie wywiera na odbiorcy należytego wrażenia. Najlepiej przedstawia się rzecz jasna Lisa, a fakt, że wciąż bawi się lalkami, do których ubranka uszyła jej matka, może autentycznie poruszyć.

Za najistotniejsze zagadnienia poruszone w Tysiącu Sztormów można uznać inność oraz skomplikowaną miłość. Na głównej bohaterce zdaje się ciążyć piętno, którego ona sama nie zauważa, podobnie jak własnej odmienności, ewidentnej dla otoczenia. Ludzie nazywają ją „córką diabła”, banda dzieciaków pod przewodnictwem syna matki chrzestnej szykuje się do polowania na czarownice, a dotknięcie jej piersi uważa się za akt nieczysty (dłonie muszą zostać przemyte w święconej wodzie). Co ciekawe, w przeciwieństwie do innych osób postrzeganych przez społeczeństwo jako odmieńcy, Lisa specjalnie się swoim statusem nie przejmuje. Czuje się wolna, a jedynym powodem do żalu są dla niej problemy sercowe. Kocha Juana, który powrócił po pewnym czasie do rodzinnej miejscowości nadmorskiej. Zagubiona jednak we własnych uczuciach, wysyła sprzeczne sygnały (niezręczny pocałunek i następująca zaraz po nim ucieczka), przez co zniecierpliwiony chłopak znajduje sobie inną dziewczynę, a ją odtrąca (co wyraża uderzająca sekwencja nożyczek przecinających ludzką sylwetkę w metaforycznej scenie łamania serca). Bohaterka nieco zbyt szybko godzi się z ostateczną utratą obiektu westchnień i odkrywa w sobie zainteresowanie jego przyjacielem, Lorenzem. Brzmi to trochę jak dziecięca wersja hiszpańskiej telenoweli, nie tylko ze względu na imiona obu chłopców. Motyw pogodzenia się z utratą miłości zyskuje na koniec komiksu kluczowe znaczenie – tytuł albumu stanowi aluzję do wiersza napisanego przez ojca protagonistki po śmierci żony. Sztormy miały zatrzeć wszelkie ślady zmarłej, zniszczyć wszelkie wspomnienia. Choć Sandoval sugeruje wpływ żałoby na emocje i życie bohaterów, jej motyw sprawia wrażenie potraktowanego po macoszemu i ginie pośród dramatycznych zdarzeń.

Różne wrażenie mogą sprawiać erotyzujące tendencje rysownika. W jednym z kadrów główną bohaterkę ukazano nagą, jedynie w rogatym hełmie. W innym mamy do czynienia z bardzo zmysłowym pocałunkiem z Lorenzem. Biorąc jednak pod uwagę, że nie są to elementy niespotykane w innych dziełach twórcy, tego rodzaju sceny nie powinny nikogo specjalnie zaskakiwać, aczkolwiek w pewnej mierze można je uznać za skandalizujące.

Tysiąc Sztormów ma jednak dwie znaczące zalety. Pierwszą jest rozwinięta mitologia, plejada stworzeń rodem z folkloru (świetny przykład – ludowy wizerunek włochatego i rogatego diabła) oraz mitologii Lovecrafta. Nad wszystkim unosi się zaś duch celtycki, widoczny w runach na skałach oraz w symbolach. Druga silna strona to fabularne połączenie z Wężem wodnym. Następuje ono, gdy podczas przeprawy przez fantastyczne krainy Lisa napotyka orszak sylwetek o zwierzęcych kształtach. Razem mijają ciemnowłosą dziewczynę, w której można rozpoznać Milę, protagonistkę pierwszej części prawdopodobnej trylogii. Co istotne, dziewczyna w rogatym hełmie jest wyraźnie widoczna w odpowiednim miejscu poprzedniego albumu artysty.

Pomimo mniejszego artyzmu warstwa wizualna powieści graficznej wciąż należy do jej atutów. Autor kontynuuje eksperymenty formalne – zaokrąglone kadry na początku, mieszanie technik: stricte malarskiej oraz bliższej klasycznemu rysunkowi. Niestety brak konsekwencji w łączeniu stylów skutkuje wrażeniem pewnej chaotyczności. Wiele scen, szczególnie tych całostronicowych, to jednak prawdziwe dzieła sztuki. Imponują przywiązanie do szczegółu i przybrudzona, mroczna kolorystyka malarskich sekwencji. Nie wspominając o zachwycającej okładce i dodatkowym smaczku w postaci szkiców i niewykorzystanych rysunków.

Choć fabularnie mniej wyszukany od poprzedniego, rozczarowujący naciąganymi zwrotami akcji, a także mniej baśniowy czy oniryczny w atmosferze, nowy album Tony’ego Sandovala wciąż stanowi interesującą lekturę i prawdziwą ucztę dla oka. Konsekwentna konstrukcja komiksowego uniwersum sprawia, że rośnie ciekawość wobec kolejnej odsłony cyklu, mającej podobno nosić tytuł Satanistyczne opowiastki dla dzieci. Jedno jest pewne: podobnego twórcy trudno szukać na europejskim rynku komiksowym, a niepokorny charakter jego dzieł czyni je jedynie bardziej wyjątkowymi. 



autor: Tony Sandoval 
przekład: Katarzyna Sajdakowska 
miejsce i rok wydania: Warszawa 2015 
stron: 144 
format: 195 x 270 mm 
oprawa: twarda
Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %