Żywe słowa

Rozjaśnić mroki poezji. Cyprian Norwid,

Wiersze – ciągłe powtarzanie tych samych słów, co gorsza niezbyt zrozumiałych. Można zająć umysł inną rozrywką: zabawą matematyczną, krzyżówką, wciągającą powieścią… Po co poświęcać cenny czas zawiłym produktom wyobraźni poetów?     W naszej epoce (a nie zawsze tak było!) nie cieszą się one przecież zbytnim zainteresowaniem. Wierzę, że niesłusznie. Warto odmieniać ważne słowa przez wszystkie przypadki i tymi słowami się cieszyć – bardziej ze względu na ich ważną treść niż ze względu na nie same.

Słowo – jest czynu  t e s t a m e n t e m;  czego się nie może czynem dopiąć, to się w słowie    t e s t u j e  – przekazuje; takie tylko słowa są potrzebne i takie tylko zmartwychwstają czynem (…) [1]– pisze Norwid. Według niego prawdziwą wartość posiadają słowa działające, które nie tworzą jedynie przestrzeni literatury, ale przede wszystkim zastępują czyny. Prowadzą do aktywności w świecie rzeczywistym, zmieniają go na lepsze, pozwalają człowiekowi realizować Boże polecenie „czyńcie sobie ziemię poddaną”.

Tak ważne zadania słowa wymagają od piszącego wielkiej odpowiedzialności za nie. Norwid dał jej piękny przykład. Kosztowało go to jednak wiele: stał się jednym z „czarnych” charakterów polskiej literatury – czy raczej „ciemnych”, trudnych do zrozumienia. Twórca zwięźle przekazuje głębokie przemyślenia w zaledwie kilku metaforach czy poetyckiej przypowieści z krótkim komentarzem. Pragnie zmusić odbiorcę do dialogu i poszukiwań. Wprowadza niedomówienia, które trzeba uzupełniać podczas lektury. Często odwołuje się do subtelności tradycji i bardzo konkretnych wydarzeń bieżących. Jako myśliciel – indywidualista przysparza też czytelnikom kłopotów w zaklasyfikowaniu go do jakiegokolwiek nurtu. Być może nie był nawet romantykiem. W uproszczeniu: „ciemność” Norwida dzieli ludzi na zainteresowanych poetą (zmierzmy się z wyzwaniem!) i obojętnych (istnieją inne wyzwania…).

Czytelnicy wytykali niezrozumiałość dziełom Norwida już w XIX wieku. Artysta, świadomy tych zarzutów, zareagował na nie m.in. w dziewiątym wierszu z cyklu Vade-mecum. Podmiot mówiący w utworze, człowiek słowa, znajduje się sytuacji podobnej do położenia samego autora. Zwraca się do niewdzięcznego słuchacza. Pragnie go przekonać, że tytułowa „ciemność” mowy zależy tylko od niego – odbiorcy, który może przemienić ją w światłość. Przyjmuje postawę nauczyciela starającego się doprowadzić ucznia do prawdy, pokazującego, jak ją znaleźć. Przypomina w tym Sokratesa. Nie narzuca własnej opinii, choć wypowiada swój głos. Dyskretnie kieruje rozumowaniem odbiorcy, próbuje go zmusić do samodzielnego myślenia. Już w pierwszej strofie zresztą wytyka subtelnie swemu „rozmówcy” jego brak: to sługa pokojowy (np. usłużny krytyk literacki, inny artysta, cieszący się autorytetem, znajomy…) niesie mu światło, które warto zapalić samemu, nie zdając się na innych.

W pierwszym wersie utworu podmiot – poeta przedstawia stanowisko swego interlokutora: Ty, skarżysz się na ciemność mojej mowy (…). W wersach 2-12 odpowiada mu przypowieścią osnutą wokół obrazu rozpalanej świecy. Wytłumaczy ją w ostatniej strofie (wersy 13-16). Wzoruje się na metodzie dydaktycznej Chrystusa (zob. np. Łk 7, 36-50) – doprowadza do tego, że rozmówca wyraża określoną opinię związaną z pozornie niewinną historią, która okazuje się analogiczna do rzeczywistej sytuacji. By zachęcić słuchacza do aktywności, przeplata przypowieść pytaniami nie-do-końca-retorycznymi. Dlaczego nie do końca? Zadający pytanie retoryczne nie spodziewa się odpowiedzi: albo udziela jej sam, albo jest ona oczywista. W tym przypadku poeta pragnie ją usłyszeć, zawiesza na chwilę głos, co zaznacza wielokropkiem po znaku zapytania.

Aby słuchacz „dał mu wiarę”, podmiot mówiący opowiada o… zapalaniu świecy, któremu nadaje wydźwięk symboliczny. Opisuje chwilę po zapłonięciu knota, gdy blask zmniejsza się z powodu topniejącego wosku. Przez aż sześć z szesnastu wersów wiersza przygotowuje moment, gdy rozgrzany już wosk staje się paliwem i płomień rozbłyska na nowo. Przywołuje obraz rozpalającego się światła, ponieważ chce pokazać niesłuszność pochopnych sądów, oceniania z góry, odrzucania czegoś pod wpływem nieudanego pierwszego wrażenia czy pospiesznie przypisanej etykietki. By ogień zapłonął i zaczął ogrzewać, by światło mogło rozświetlić mrok, muszą się one rozpalić. Słowo zaś musi wybrzmieć. Potrzebuje do tego wiary słuchacza, jego zainteresowania, przyjęcia proponowanych przemyśleń chociaż na chwilę. Tylko wtedy słowo stanie się ciałem, wniesie okruch dobra – ciepła w zimnotę wieku, połączy niebo z ziemią. Poeta swym dziełem pragnie przyczynić się do realizacji Bożego planu zbawienia [2]. Składa je Stwórcy w darze, w ofierze: [słowa] Płomień w niebo rzucą, ofiarny… Może to aluzja do całopalenia? Może do krzewu Mojżesza, który płonie, ale się nie spala? Może do języków ognia Ducha Świętego? Może to płomień miłości, której kształtem jest według Norwida piękno?

Poeta z Ciemności niczym dobry nauczyciel nie zapala światła za swego rozmówcę, lecz uczy, jak je rozpalić. Wskazuje drogę, którą uważa za wartą tego, by nią pójść. Wbrew obojętności współczesnych wierzy, że jego głos zasługuje na uwagę. Słuszności mogą mu odmówić upływ czasu i potomni, nie powierzchowne sądy pokojowych sług… poznacie ich po ich owocach       (Mt 7, 20). Jeśli płomień przetrwa, zaświadczy o wartości i prawdziwości słów poety. Ten płomień przetrwał.

A teraz czas na samodzielną lekturę… 🙂



Ciemność

I

Ty, skarżysz się na ciemność mojej mowy:

– Czy też świecę zapalałeś s a m?

Czy sługa ci zawsze niósł pokojowy

Światłość?… patrz – że ja cię lepiej znam.

II

Knot gdy obejmiesz iskrą, wkoło płonie,

Grzeje wosk, a ten kulą wstawa,

I w biegunie jej nagle płomień tonie;

światłość jego jest mdła – bladawa – –

III

Już-już mniemasz, że zgaśnie, skoro z dołu

Ciecz rozgrzana światło pochłonie – –

Wiary trzeba – nie dość skry i popiołu…

Wiarę dałeś?… patrz – patrz, jak płonie!…

IV

Podobnie są i słowa me, o! człeku,

A Ty im skąpisz chwili marnéj,

Nim, rozgrzawszy pierwej zimnotę wieku,

Płomień w niebo rzucą, ofiarny…


Tekst według: Cyprian Norwid, Dzieła zebrane, oprac. Juliusz W. Gomulicki, Warszawa 1966,
t. 1, s. 558.



[1] Cyprian Norwid, Promethidion, w: tenże, Dzieła zebrane, oprac. Juliusz W. Gomulicki, Warszawa 1971, t. 3, s. 463.
[2] Wniosek ten wynika z poglądów Norwida na historię.
Polonistka i historyk sztuki. Stara się wierzyć w Prawdę, Dobro, Piękno. Kocha fiołki, koty i zachody słońca.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %