Obejrzeliśmy

To się nie skończy dobrze

Źle się dzieje w spokojnym Centerville („To naprawdę przyjemne miejsce”. Populacja circa 738). Odwierty na biegunach zamieszały w długości dnia i nocy, księżyc spowija fioletowa poświata, gdzieś zniknęły koty, kurczaki, krowy, a miejscowy zakład pogrzebowy przejęła ekscentryczna kobieta jakby nie z tego świata – z równie niezwykłym upodobaniem do japońskich mieczy. Na dodatek chodzą słuchy, że za świeżutkie morderstwo w lokalnej jadłodajni odpowiadają zombie. Miejscowe służby ani chybi będą miały ręce pełne roboty.
Jim Jarmusch to doprawdy dziwne filmowe zwierzę. Niepokorne, o duszy eksperymentatora, którego zachowanie trudno do końca przewidzieć. Co stworzy następnego? Niekonwencjonalny western o Williamie Blake’u? Cykl szortów dla wielbicieli kofeiny i szlugów? Stylową opowieść o wampirach? Niespieszny thriller? Kameralny dramat? Tym razem postawił na zabawę konwencją filmu o nieumarlakach. Szkoda tylko, że efekt tych starań jest niemrawy jak tytułowe truposze. Niestety nie dorównuje mocą rażenia doborowym nazwiskom w obsadzie.

Przyciągnięte w orbitę reżysera gwiazdy starają się jak mogą. Driver swoim fatalistycznym przekonaniem o nieuchronnej zgubie sprowadza wszystkich na ziemię, Murray wbrew okolicznościom zachowuje imponujący stoicyzm, Sevigny przechodzi załamanie nerwowe, tradycyjnie świetna Tilda wyraża się w nawet bardziej manieryczny sposób niż zwykle (w przerwach od parodiowania Kill Billa), a Waits zbiera borowiki oraz wygłasza moralitet na temat konsumpcjonizmu, pełniąc funkcję ust samego twórcy. Cóż z tego, skoro z pustego i Buscemi nie naleje.

Ślamazarne tempo akcji, które wystawiło już na próbę cierpliwości widzów The Limits of Control, nienaturalne zachowania niektórych postaci czy bezcelowe wątki uszłyby nawet w ramach autorskiej konwencji, gdyby nie to, że film (rzekomo komediowy) nie jest w ogóle śmieszny, ani też dostatecznie przerysowany, by uchodzić za groteskę. A straszny? Nawet przez chwilę. Te same żarty wałkuje się wielokrotnie, metatematyczny gag z tytułową (w oryginale) senną balladą Sturgila Simpsona, która powraca niczym wyjątkowo chwytliwy bumerang, robi się niestrawny po trzecim razie, zaś ciężko stwierdzić, czemu miało właściwie służyć łamanie czwartej ściany. Okazjonalnie chichot wywoła popkulturowa aluzja bądź przytyk pod adresem najbardziej kasowej produkcji, w której wystąpił jeden z głównych aktorów. Na tym właściwie koniec. Jedynie zmiana monotonnej mantry „Móóóózgi” na „Wi-fiiii”, „Chaaaardoney” czy „Xaaaanax” stanowiła przebłysk humorystycznego geniuszu. Kosztem resztek strachu, rzecz jasna.

Szkoda tylko, że refleksja o nadmiernym przywiązaniu do rzeczy doczesnych, która za tym zabiegiem idzie, jest zbyt banalna i podana z subtelnością ciosu obuchem młotka z miasteczkowego sklepu z narzędziami. Po reżyserze tego kalibru spodziewać się można większego wyrafinowania. A także tego, że wie, jaki dokładnie film chce nakręcić, ale może zwyczajnie miałem zbyt duże wymagania? Bohater Drivera ostrzegał mnie przecież, że to się nie skończy dobrze. Myślałem jednak, że będę z tej apokalipsy czerpać więcej przyjemności.


tytuł: Truposze nie umierają

reżyseria: Jim Jarmusch

scenariusz: Jim Jarmusch

obsada: Adam Driver, Bill Murray, Chloë Sevigny, Tilda Swinton, Tom Waits, Steve Buscemi

czas trwania: 1 godz. 43 min

data polskiej premiery: 26 lipca 2019

gatunek: komedia, horror

dystrybutor: United International Pictures Sp. z o.o.


Film obejrzeliśmy dzięki współpracy z kinem Helios

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %