PrzeczytaliśmyRecenzje

Więcej, mocniej, mityczniej!

W roku 2172 mają miejsca dwa dramatyczne wydarzenia. Wśród kosmicznej pustki, na orbicie księżyca Jowisza Kallisto, komuś udaje się ożywić Tiamat, smoczą boginię chaosu. W tym samym czasie w samym sercu mikroświata Malowanej Moskwy dochodzi do ataku na centralę komunikacyjną Transportu Galicyjskiego, hegemona podróży międzygwiezdnych i nie tylko. Co łączy oba wydarzenia i jak wiążą się z rozpoczętą dokładnie dwieście lat wcześniej wendetą Mirosława Kutrzeby, opętańca owianego legendą? Krąg zemsty powoli się zamyka…
Już pierwszy tom cyklu Mitoświat, czyli Pokój światów, był niezwykle odważnym metafikcyjnym eksperymentem, w którym pisarz wykorzystuje historię, mitologię, religię i literaturę w ilościach niemalże hurtowych. W kontynuacji Majka zdaje się udowadniać niedowiarkom, że wciąż ma niejednego asa w rękawie, że potrafi w praktycznie każdym rozdziale zaskoczyć czytelnika serwowaniem nagłych zwrotów akcji, operowaniem bogatym gatunkowym arsenałem z wprawą strzelca wyborowego, bawieniem się kulturą z swobodą finezyjnego kuchmistrza tworzącego zgoła niekonwencjonalne danie. Czegóż tu nie ma! Kosmiczni piraci i epickie bitwy na przekleństwa, polityczne machlojki i szaleńcze pościgi, spektakularne rzezie i strzelaniny w pancernym pociągu, obłąkani kultyści i wiekowe konspiracje, niepojęte prawdy i druzgoczące tajemnice. Przejdziemy drogę od okolic Jowisza przez rozdarty wewnętrznie Belgrad, zaklętą w obrazie wiecznie zmienną Moskwę, tętniący życiem Kraków, aż do czerwonych piasków i kanałów Marsa, na którym mają miejsce groteskowe bachanalia. Wszystko to w towarzystwie mniej lub bardziej zawoalowanych nawiązań i różnorakich inspiracji – tak jak wcześniej, wykraczających poza wymiar samej beletrystyki.

Nieujarzmiona twórcza energia Majki rozkwita w powieściowej alternatywnej rzeczywistości, w której potężna substancja zwana fidezyną, niejako skondensowana esencja wiary, pozwala zmaterializować wszelkie ludzkie (i nieludzkie) mity czy bóstwa. Pisarz nie tylko sięga jakby od niechcenia po bohaterów niezliczonych opowieści i zapomniane postaci z folkloru czy historii różnych zakątków globu, lecz także w pomysłowy sposób przywołuje bajki dla dzieci (kto z Was kojarzy Brombę i spółkę?), stare kreskówki, ba! znalazło się nawet miejsce dla słynnego kota z pewnego rosyjskiego arcydzieła, a także dla dowcipnej wzmianki o wciąż żywej kosmicznej sadze. W rolach gościnnych wystąpiły takie ikony rodzimej fantastyki,jak choćby Stanisław Lem czy wieloletni redaktor „Nowej Fantastyki”, ale uważny czytelnik wyłapie też bardziej niszowe nazwiska. Bo lektura Wojen przestrzeni wymaga od zainteresowanych właściwie nieustannej czujności: za każdym terminem, każdym imieniem może kryć się coś więcej i nawet największy erudyta nie zdoła prawdopodobnie wyłapać wszystkich smaczków poukrywanych na kartach obszernej powieści. Jednak już samo próbowanie to doprawdy przednia zabawa!

Wątek krucjaty Kutrzeby i jego Zmory, do tej pory bezsprzecznie najważniejszy, zdaje się schodzić na drugi plan wskutek owego nagromadzenia metafikcyjnych zagrań oraz tempa akcji, pędzącej na łeb na szyję i skaczącej z miejsca na miejsce. Są to jednak jedynie pozory, bo Majka słusznie obiera po prostu mniej oczywistą ścieżkę, pewnie prowadząc nas ku zaskakującej konkluzji, która być może nie wszystkim przypadnie do gustu, ale jak najbardziej wpisuje się w ramy konwencji. Powracają znani nam bohaterowie, choć w często niespodziewanych formach i okolicznościach, pojawiają się nowe pełnokrwiste pionki na szachownicy, a drugorzędne wątki nagle zyskują na znaczeniu (polecam powtórzenie sobie na wszelki wypadek pierwszego tomu) – słowem: wszystko chodzi jak w zegarku. Pisarz nie pozwala sobie na jakiekolwiek wyraźne potknięcie czy ewidentny błąd logiczny (jeśli można w ogóle o nich mówić w świecie, w którym nietrudno o cuda) i dzięki temu konstruuje absolutnie wciągającą gawędę, napisaną językiem żywym i niezwykle plastycznym (szczególnie we fragmentach o Malowanej Moskwie). Jej koniec czytelnik wita z żalem, niezależnie od oceny finału. I choć przez większość opowieści bohaterom towarzyszy duch zemsty – czy to jako wróżda[1] czy dintojra – to wydźwięk całości okazuje się zaskakująco pozytywny, a przyszłość zdaje się malować w jaśniejszych barwach.

Paweł Majka nie zawiódł wysokich oczekiwań i w pełni zaspokoił apetyt, jakiego narobił swoim czytelnikom literackim debiutem. Jeśli ponownie przymkniemy oko na straszącą graficznie okładkę i damy się porwać wartkiemu tokowi opowieści, Wojny przestrzeni okażą się z pewnością pozycją, która nieraz przyczyni się do zarwanej nocy oraz dostarczy całego mnóstwa wrażeń. I niesie ze sobą ciekawą refleksję, że właściwie wszystko, co myślimy o świecie, jest fabułą, nie wyłączając nawet naukowych teorii. Być może – co zdają się sugerować ostatnie słowa książki – przyjdzie nam jeszcze kiedyś wrócić do owego Mitoświata, w którym narracyjność rzeczywistości wymknęła się wreszcie spod kontroli, a granica między realnością a fantastyką niebezpiecznie się zatarła. Nie mam wątpliwości, że jeśli tak się stanie, będziemy mieli znowu do czynienia z jazdą bez trzymanki i podobnie jak kolejnej powieści Majki, nie mogę się tego doczekać!   

autor: Paweł Majka

tytuł: Wojny przestrzeni

wydawnictwo: Genius Creations

miejsce i rok wydania: Bydgoszcz 2017

stron: 664

format: 125 × 195 mm

oprawa: miękka
      
[1] Jako że to określenie jest w kontekście całości szczególnie istotne, warto przytoczyć w tym miejscu jego słownikową definicję: http://sjp.pwn.pl/doroszewski/wr%C3%B3%C5%BCda.
Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %