Lwy salonowe

Z Gdyni w Polskę – w listopadzie

Kontynuujemy filmowe kalendarium premier po 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Przed nami zestaw tytułów przewidzianych na listopad, w tym jeden grudniowy, których absolutnie nie możecie przegapić. Bardziej nie mogłyby się od siebie różnić, co tylko świadczy o tym, jak bogate i różnorodne jest nasze kino – we dnie i w nocy, w rytmie jazzu i hip-hopu, czarno-białe i w kolorze.

UKRYTA GRA

reż. Łukasz Kośmicki, premiera: 8 XI 2019

Nagroda Specjalna za propozycję doskonale zrealizowanego kina gatunkowego, nagroda dla Roberta Gryki, Wolfganga Weigla i Krzysztofa Arszennika za montaż

Paweł:

Z mojej strony będzie to najbardziej jałowa recenzja tego cyklu, bo o prostym kinie gatunkowym pisać mi najtrudniej (Antoni, ratunku!). Ukryta gra to thriller szpiegowski w hollywoodzkim stylu, ale skręcony po polsku, w polskiej estetyce. Czuć w nim pieniądz i widać szerszy zamysł w scenografii (przypatrzcie się kolorom).

Aktorsko moim zdaniem średni Pullman, mocni Więckiewicz (pokażcie ten film niedowiarkom; nie trzeba urodzić się za oceanem żeby przyćmić duże nazwisko!) i Mecwaldowski oraz hipnotyzująca Lotte Verbeek, którą znamy choćby z Rodziny Borgiów. Jest suspens, jest tempo, jest i mocny finał. Dobra rozrywka po prostu! Więcej takich filmów prosimy.

Antoni:

Co tu wiele mówić, solidne kino rozrywkowe na zachodnią modłę. Co prawda intryga szyta grubymi nićmi, a zwroty akcji da się dostrzec na kilometr, ale dzięki bardzo dobrej obsadzie (ja tu bym jednak Pullmana też docenił) oraz stylowemu klimatowi ogląda się to bez zażenowania. Czeka Was przyjemny seans, o ile nie macie zbyt wygórowanych oczekiwań.

PROCEDER

reż. Michał Węgrzyn, premiera: 15 XI 2019

Paweł:

Cytując reżysera, Proceder to „duży film o rapie, jakiego brakowało”. O tym, że jest to film potrzebny może świadczyć zachowanie trzech pań w jesieni życia, które siedziały przed nami podczas seansu. Męczyły się przepotwornie i wszyscy musieli o tym wiedzieć. W biografii Tomasza Chady widziały wulgarną baśń o bandziorze i nieletnich degeneratach. Otóż tym paniom widok zasłaniał silnie zakorzeniony stereotyp oraz błoga nieświadomość tego, co działo się pod ich blokiem jeszcze piętnaście lat temu. Gdy Chada zaliczał falstart w życie, one zapewne piły herbatę i oglądały Złotopolskich. Na takich jak on było jedno słowo: chuligan. I kropka.

Tymczasem Proceder to opowieść o człowieku, który w pewnym momencie zaczyna rozumieć, że nigdy nie będzie wiódł tzw. normalnego życia – ma świadomość swoich nałogów i konsekwencji dawnych decyzji. To na swój sposób silny i odpowiedzialny mężczyzna, inspirujący przy całej ułomności. Chadę naprawdę wychowała ulica, a my dostajemy wgląd w to siedlisko. Rozumiemy, dlaczego dokonywał takich a nie innych wyborów, skąd czerpał wzorce prestiżu, jakie czekały na niego źródła utrzymania i co oznaczał sukces na nowych kapitalistycznych warunkach, których wtedy nikt do końca nie rozumiał. Widząc to wszystko nie trudno pojąć, że wbrew pozorom łatwo z dnia na dzień przerzucić się z drobnych kradzieży sprzętu AGD na kradzież aut i handel narkotykami – nawet nie trawką, ale od razu kokainą.

Chada popełnia wiele błędów w relacjach z kobietami. Brak mu wyraźnego męskiego wzorca, ale szacunek i potrzebę stabilizacji wynosi właśnie z trudnej relacji z matką. Potrzebuje kogoś, o kogo i dla kogo może walczyć, żeby nie zatonąć w uzależnieniach. W jakiś sposób kontrapunktem dla niego jest postać Łysej (dajcie Kożuchowskiej szansę!) tkwiącej po uszy w mafijnym półświatku, z którego sama nie może się wyplątać.

Polski rap jest bardzo ważny dla polskiej kultury, mimo że wciąż oficjalnie funkcjonuje na jej peryferiach. Nie powstał przez przypadek. Przybył z Zachodu, ale wyrósł na gruncie transformacji ustrojowej i zapaści społeczno-ekonomicznej. Historia polskiego rapu to historia Polski ostatnich trzydziestu lat, społeczeństwa klasowego, które pękło, poezji współczesnej. Do grona raperów należą artyści, którzy mają posłuch i rzeczywiście się liczą. Kulturze hip-hopu nie poświęca się u nas należytej uwagi i nie traktuje z szacunkiem, czego słusznie domaga się film w szkarłatnych napisach końcowych. 

Proceder kończy się pomnikowo, ale zdaje się, że był to zabieg konieczny, ponieważ skromna dawka patosu odbija się na odbiorze rapera jako artysty, poety i osobowości, którą należy znać i o której należy pamiętać. Również przez to, że reprezentuje znacznie liczniejszą grupę społeczną o bezkrytycznie negatywnej reputacji. Chada pisał autobiograficznie, ale jego głos był głosem wielu.

Antoni:

Rapsy to zdecydowanie nie moje klimaty, przez co tak Proceder, jak i wcześniejsze Jesteś bogiem nie przemawiają do mnie z taką siłą, jak zapewne powinny. Postrzegam je jako obrazy wciąż zbyt hermetyczne, a prezentowany przez nie świat oraz jego mieszkańców – zbyt obce, aby można się w nie w pełni wczuć. Pomimo tego jestem w stanie zrozumieć powszechne głosy pochwały pod adresem historii Chady. Jako bohater wydał mi się mniej zajmujący od Magika, lecz trudno zaprzeczyć, że jego biografia to materiał mocno filmowy. 

Realizatorsko nie sposób się do czegokolwiek przyczepić. Szczególnie Kożuchowska zapada w pamięć. Teksty w większości przypadków osobiście rapowane przez aktora Piotra Witkowskiego dobrze budują klimat blokowisk czy półświatka samochodowej mafii. Tylko ten „obraz człowieka”, o którym mówią twórcy, wydał mi się jednak za płytki i uproszczony. Do stworzenia uniwersalnej historii trochę zabrakło.

SUPERNOVA

reż. Bartosz Kruhlik, premiera: 22 XI 2019

nagroda dla Bartosza Kruhlika za debiut reżyserski lub drugi film

Pisze Paweł, a Antoni się zgadza:

Jeden z ciekawszych debiutów ostatnich lat. Bartosz Kruhlik jest na najlepszej drodze do własnego stylu, a to w kinie autorskim czynnik decydujący o twórczym sukcesie. Jego pierwszy film to dokumentalistyczna relacja z brutalnego wypadku drogowego spowodowanego przez chronionego immunitetem posła – spektakl, w którym widz bezpośrednio uczestniczy i obserwuje rozwój wydarzeń w czasie rzeczywistym.

Wypowiedź fabularna reżysera zawiera subtelny komentarz na temat polskiej prowincji, diagnozę postawy obywatelskiej. Widzimy m.in., jak mieszkańcy wsi rozpaczają nad śmiercią matki z dwójką dzieci. Reagują wspólnotowo, porzucają obowiązki i prozę życia, żeby odmówić różaniec, a później spontanicznie wymierzyć sprawiedliwość. Przyjęcie roli obserwatora dystansuje nas do zjawisk, których być może w mniejszym lub większym stopniu doświadczyliśmy osobiście. Aż chciałoby się powiedzieć: mądry Polak po szkodzie.

Ale jeśli nie przekonuje Was temat, zwróćcie uwagę na stronę techniczną, bo Bartosz Kruhlik podjął szereg naprawdę nietypowych twórczych decyzji, które zadecydowały o sukcesie jego debiutu. Dla spójnego charakteru światła Supernovą nakręcono na jednym tylko obiektywie. Skutki tego wyboru rzucą Wam się w oczy. Szczególnie, że kadry zostały prześwietlone: reżyser osadza bohaterów w powodzi światła, w gwieździe, która sporadycznie przygasa w chwilach kryzysu.

Kruhlik dał się poznać współpracownikom jako doskonały planista. Już samo obsadzenie ról trwało dobre pięć miesięcy. Pełne porozumienie osiągnął też z zaproszoną do współpracy montażystką Magdaleną Chowańską. Oboje nie lubią ciąć i opowiadają historię za pomocą długich ujęć. Skutek jest tego taki, że widz nie utożsamia się z bohaterem, ale odczuwa jego emocje. Wierzcie mi, przez to film wciąga jak czarna dziura. W Supernovej gaśnie wiele gwiazd, ale dzięki temu właśnie rodzi się nowa.

PAN T.

reż. Marcin Krzyształowicz, premiera: 25 XII 2019

nagroda dla Sebastiana Stankiewicza za drugoplanową rolę męską

Paweł:

Pora na szarady. Kim jest pan T.? Podpowiem, że nie jest to Tyrmand (choć film Tyrmandem ocieka) ani Tadeusz, ani nawet Twardowski. Pan T. to pan Talent, czyli trafnie obsadzony Paweł Wilczak. Nie spodziewałem się zobaczyć go na srebrnym ekranie, ale obsada tego filmu w ogóle jest egzotyczna i cała do zjedzenia. Jeśli mielibyśmy zwrócić na kogoś Waszą szczególną uwagę, to na Marię Sobocińską. Nieprzypadkowo w tym roku to często angażowana aktorka.

Ale do rzeczy. Pan T. to film szalenie klimatyczny i ze smakiem, z subtelnym, gorzkawym poczuciem humoru, emanujący pogodą nieugiętego ducha. Pan T. to pogodna opowieść o niezłomnej opozycji intelektualnej, o grze pozorów, o poczuciu pustki i osaczenia – o opresyjnej beznadziei socrealizmu A.D. 1953. Adekwatnie czarno-biała, adekwatnie noir. Bogata w elementy absurdalne i zapadające w pamięć epizody komediowe. Pan T. to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli inteligentnej komedii wyciśniętej z dramatu egzystencji oraz stałych czytelników „Przekroju”.

Antoni:

Dodam tylko, że to bodaj najciekawsza pozycja tego festiwalu. Szalenie stylowa, pełna kulturowych aluzji oraz smaczków, świetnie zagrana. Wielbiciele Złego (i nie tylko) z łatwością dostrzegą główne inspiracje, a reszta będzie mogła zabawić się w odgadywanie autentycznych tożsamości napotkanych przez Pana T. członków literackiej bohemy PRL-u. Film do podziwiania, pośmiania oraz refleksji. Jak to mówią, full package.

A jeśli chcecie wiedzieć, które filmy z 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych z premierą w październiku zostały polecone przez nasze Lwy Salonowe, zajrzyjcie tutaj.

Doktorant na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, anglista i tłumacz. Uważa, że najważniejsze są drobiazgi oraz że dzień bez kubka zielonej herbaty to dzień stracony.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %