Film i Taniec – romans dynamiczny
Nie wszystkie jednak musicale mają wybitną choreografię – o ich wartości artystycznej decydują przecież jeszcze piosenki i popisy wokalne. Po więcej przykładów tanecznych trzeba więc sięgnąć do filmów, których głównymi bohaterami są tancerze: w końcu, jak słusznie zauważa William Butler Yeats w wierszu Among School Children, „nie sposób odróżnić tancerza od tańca”[1]. Dobrze zacząć od czegoś znanego i lubianego, dlatego na pierwszy ogień pójdzie Dirty Dancing. To świetne potwierdzenie faktu, że taniec przynosi ludziom zaangażowanym wyzwolenie z ograniczających zasad i konwenansów, a swobodę ciała łatwo przełożyć na swobodę ducha. Dodatkowej atrakcyjności dodaje taneczne podkreślenie pasji, jaka może zrodzić się między dwojgiem ludzi, co polscy dystrybutorzy filmu wyeksponowali fantazyjnym tytułem Wirujący seks… Utrzymana w innej stylistyce, ale eksponująca podobne motywy jest saga Step Up. Jak przekonują twórcy wszystkich czerech filmów, praca w grupie tanecznej to najlepszy sposób na stworzenie trwałych i wartościowych relacji międzyludzkich i przy okazji dogłębne poznanie samego siebie. Niemniej jednak poza efektownymi układami tanecznymi w produkcjach tych (a przynajmniej w pierwszej części, którą jako jedyną z tej serii udało mi się obejrzeć osobiście) mamy do czynienia z prostymi historiami i przewidywalnymi fabułami, co nie tworzy z nich dzieł wybitnych. Inaczej ma się sprawa z Czarnym łabędziem. Reżyser Darren Aronofsky zdecydowanie postawił na badanie ludzkiej natury, a w szczególności jej mrocznej strony, co tworzy obraz niezwykle zajmujący (nawet jeśli zapomnimy o gorącej „scenie łóżkowej”). Jednakże główny motyw jest na tyle uniwersalny, że mógłby zostać osadzony w dowolnym kontekście, co nie zmienia faktu, że środowisko baletowe dodaje całości finezyjnej nuty. Taniec w końcu może stać się synonimem wielkiego marzenia, do którego realizacji należy dążyć wbrew przeciwnościom losu, jeśli tylko w głębi serca czujemy, że dokonaliśmy słusznego wyboru – taką bajkową wizję proponują twórcy filmu Billy Elliot.
Mnie jednak najlepiej o pozytywnej wartości tańca przekonują filmy wykorzystujące go tylko jako epizodyczny dodatek. To wtedy osoby, którym nie danoodczuć walorów, jakie niesie ze sobą oddanie ciała we władanie muzyki, mogą uszczknąć odrobiny tej magii. James Cameron wiedział przecież co robi, gdy w Titanicu, by pokazać Rose, co traci jako więzień luksusu i wygód arystokracji, stworzył scenę irlandzkiej imprezy pasażerów trzeciej klasy, z szaleńczymi tańcami oraz atmosferą braterstwa i wolności. Z kolei w filmie Maska, by podkreślić niespotykane supermoce głównego bohatera oraz talenty komiczne Jima Carrey’a, należało wpleść więcej niż jeden obłąkańczy i błazeński taniec. A Pulp Fiction? Cóż więcej trzeba, by zawładnąć parkietem na każdej potańcówce, niż odtworzyć kilka klasycznych, twistowych kroków Mii i Vincenta? Nie mówiąc już o demonicznym show w Spider-Manie 3, chociaż takie wybryki uchodzą na sucho tylko superbohaterowi owładniętemu mrocznym działaniem kosmicznego pasożyta. Godne uwagi są też rodzinny (i ekstremalnie dziwaczny) popis taneczny w Małej miss, psychodeliczny miraż z musicalowymi wpływami w filmie Big Lebowski oraz taniec, który zbawił wszechświat w Strażnikach Galaktyki (nie zapominajmy też o słodkim dodatku z małym Grootem w roli głównej!).
Pasja. Wolność. Wyrażanie siebie. Swoboda. Otwartość. Współpraca. Poświęcenie. Spełnienie marzeń. Bunt. Tym wszystkim może być taniec. Ale może też być czystą rozrywką, pozwalającą odpocząć umysłowi i ożywiającą ciało. Rozrywką, której równie przyjemnie doświadczać osobiście, jak i pośrednio, dzięki licznym filmom pod natchnieniem Terpsychory podejmującym motyw tańca.