Hormon (nie)szczęścia
W ogóle początek Serotoniny zwiastuje starego dobrego Houellebecqa: nihilistyczny bohater, nieusatysfakcjonowany życiem, nad wyraz krytyczny, mówiący dużo o seksie, który już traci dla niego znaczenie. Potem robi się trochę nudno: nie dostajemy niczego nowego, wszystko to już czytaliśmy. A jeszcze później, kiedy okazuje się, że to Florent-Claude będzie skupiał na sobie całą naszą uwagę, robi się trochę zaskakująco źle.
Houellebecq tym razem zdecydował się opisać rzeczywistość z perspektywy tzw. ludzkiego gówna (wyjątkowo pozwalam sobie na takie określenie wobec bądź co bądź fikcyjnej postaci) – dupka, którego trudno znieść, ale od którego nie ma ucieczki ze względu na pierwszoosobową narrację, i to z bezpośrednimi zwrotami do odbiorców. Obcujemy więc z nim, jego opowieścią, poglądami, opiniami i zachowaniami przez ponad trzysta stron, nie mogąc się pozbyć grymasu obrzydzenia. Nie chciało mi się wierzyć, że Houellebecq – zwykle konfrontujący swoich bohaterów z przemianami społecznymi i komentujący te przemiany wnikliwie, cynicznie, bez taryfy ulgowej dla ludzkich miałkości, owszem, lubiący się babrać w beznadziei swoich postaci, ich zwyrodnieniu czy niechęci – w najnowszej powieści poświęca całą literacką energię na opisanie takiego kretyna.
„[…] a najgorsze jest to, że w wieku czterdziestu sześciu lat zdałem sobie sprawę, że miałem wówczas rację, dziewczyny to kurwy, można i tak na to spojrzeć, ale życie zawodowe to jeszcze większa kurwa, która na dodatek nie przynosi żadnej przyjemności” (s. 134).
Przyjemności nie przynosi też lektura Serotoniny – nie ma mowy o działaniu antydepresyjnym. Po jej przeczytaniu czułam się zmiażdżona, przygwożdżona, emocjonalnie zdestabilizowana. Charakter bohatera i jego sposób postrzegania świata pełen obrzydliwych schematów oraz rzeczywistość, w której od niechcenia trafiamy na zoofilię czy pedofilię – motywy rzucone gdzieś po drodze bez dłuższego komentarza – to wszystko składa się na prawdziwy koszmar na ziemi. Niestety, koszmar ten nie zaprowadził mnie do oczyszczenia, nie zagwarantował, jak to zwykle z Houellebekiem było, nowego spojrzenia, głębokiej refleksji czy wyjątkowego przeżycia. Pisarz obrzucił mnie rzygiem tego świata i zostawił z niczym.
Widać pewnie wyraźnie, że nie potrafię sobie poradzić z tą książką. Nie rozumiem zabiegu literackiego wybranego przez Houellebecqa. Na dobrą sprawę nie wiem, czemu w ogóle powstała Serotonina. Czy mężczyzna, którego poznaję, ma reprezentować jakiś typ współczesnego człowieka? Czy ma być pretekstem do pokazania oblicza dzisiejszego zła? Czy to po prostu bohater „kroniki dekadencji społeczeństwa zachodniego XXI wieku”, jak głosi okładka? Przyznaję, że nie pasuje mi taka interpretacja, bo przedstawiona historia jest zupełnie jednostkowa, skrajnie indywidualistyczna – a przez to jednostronna. Nie przekonuje mnie ta wizja, której skrajność wyklucza możliwość utożsamienia się z sytuacją, znalezienia punktów zaczepienia.
Jedynym satysfakcjonującym dla mnie motywem był pesymistyczny (jeśli nie nihilistyczny) opis degradacji rolnictwa. Chociaż nie był to główny wątek książki – za to marketingowo rozdmuchany jako przepowiednia „strajku żółtych kamizelek” – można było w nim poczuć tę wrażliwość, celność spostrzeżeń, zaangażowanie społeczne Houellebecqa, które cenię najbardziej w jego pisaniu. Okazja do podjęcia tematu wynikała z zawodu, którym pisarz obdarzył Florenta-Clauda. Chociaż ucieczkę od agronomii możemy obserwować u niego już we wspomnieniach ze studiów, nie można odmówić mu wiedzy i szczątkowego zaangażowania w sprawy rolników i hodowców. I tym jednak razem, jak wszystko w życiu głównego bohatera, sprawa rozpłynęła się ostatecznie w morzu obojętności i otępienia.
A może to jest właśnie klucz do odczytania Serotoniny? Może chodzi o przytłoczenie złem, nieszczęściem, samotnością, smutkiem, niemocą – tutaj przedstawionymi w szczególnie jaskrawym świetle, bo po wygarnięciu z worka zwanego życiem, w którym zazwyczaj plączą się też rzeczy dobre albo chociaż neutralne – przytłoczenie, z którym nie każdy jest gotów sobie poradzić, szczególnie gdy z różnych powodów zostaje w tej walce sam?
Jest to jakiś trop, chociaż nie przyszedł do mnie naturalnie po zakończeniu lektury – raczej po usilnych poszukiwaniach sensu tej powieści, do której wciąż nie jestem przekonana. Dlatego jeśli jeszcze nie przeczytaliście wszystkich wcześniejszych książek Houellebecqa, lepiej to nadróbcie. A jeśli znaleźliście sposób na Serotoninę i macie do zaprezentowania solidne argumenty na potwierdzenie jej sensowności, podzielcie się, bo nie mam zamiaru pogodzić się z niezrozumieniem dla Houellebecqa.
tytuł: Serotonina
przekład: Beata Geppert
wydawnictwo: W.A.B.
miejsce i rok wydania: Warszawa 2019
liczba stron: 336
format: 135 × 202
oprawa: miękka ze skrzydełkami
[…] śmiało mówić, że jest jednym z moich ulubionych autorów. Ale potem wyszły Uległość i Serotonina, a ja już nie byłam taka pewna. Nie wiem do dziś, czy to po prostu te ostatnie powieści nie […]