Jak słowo pisane zamienić w obraz filmowy
Akcja filmu opiera się na poczynaniach niejakiego Henry’ego Chinaskiego. Jest zatem zawężona do kilku tylko incydentów, za to cyklicznie powracających w coraz to nowych odsłonach. Nasz bohater bowiem wciąż najmuje się do pracy w różnych miejscach (fabryka lodu, przetwórstwo ogórków, magazyn rowerowy). Po krótkim lub bardzo krótkim czasie z tych stanowisk wylatuje. Głównie przez przyciągającą siłę pobliskich barów oraz trunków tam serwowanych. Albo ogólną niesubordynację. Jego życie miłosne to też ciąg sielankowych niemal chwil z tą lub inną kobietą, przeplatanych awanturami czy samotnością z wyboru. I jest jeszcze coś, czym Chinaski zajmuje się nieustannie, z wielką konsekwencją, wręcz z uporem maniaka – pisarstwo.
„Nawet gdy mam kryzys, słowa kotłują się we mnie. Muszę je spisywać – inaczej dosięgnie mnie coś gorszego niż śmierć.” – tak o swoim powołaniu mówi sam Henry. I rzeczywiście w filmie umieszczono niejedną scenę, w której gryzmoli on coś w notesie – czy to w wynajmowanym pokoju, czy w barze – a potem kopertę zawierającą jego dzieła wrzuca do skrzynki pocztowej. Z dużym dystansem i autoironią wyobraża sobie reakcje wydawców New Yorkera na kolejne przesyłki „od tego świra”. Próbuje też zatrudnić się tam jako redaktor (w końcu wytrzymał te dwa lata szkoły dziennikarskiej w LA City College) i zostaje przyjęty… ale w roli sprzątacza. Wszystkie niepowodzenia – a jest ich niemało – znosi cierpliwie, ze spokojem albo butelką czegoś mocniejszego. Gdyż dewiza Chinaskiego brzmi: „Jeśli zamierzasz coś robić, to do końca”. Nie akceptuje półśrodków. Nie mógłby żyć bez zgody ze sobą. Co prawda marzy czasem o eleganckich ubraniach, drogich cygarach, pięknych kobietach i ciągłej beztrosce; po chwilowej zmianie losu udaje mu się nawet posmakować namiastki dobrobytu. Kiedy jednak wraca do szarej codzienności, do zmagania się z naleśnikami smażonymi bez odrobiny masła, popijanymi tanim winiakiem, przyjmuje to jak naturalną kolej rzeczy. Nie walczy ze swoim losem, ale przyjmuje każdy ochłap, którym zostaje poczęstowany.
Henry Chinaski, fenomenalnie zagrany przez Matta Dillona (w moim skromnym odczuciu lepiej niż przez Mickey’ego Rourke’a, któremu także zdarzyło się zmierzyć z tą rolą w Ćmie barowej) ma swoje zasady również jeżeli chodzi o pisanie. Jego zdaniem jedynym ostatecznym sędzią dla książki jest sam autor. Jeżeli zacznie podążać za przyzwyczajeniami czytelników, za chęcią pozyskania sobie dobrych recenzji, za pragnieniem sławy – jest już przegrany. Trzeba też przyznać, że opinia Chinaskiego o sobie, jako o pisarzu nie należy do najskromniejszych. Zwierza się on, że w momentach powątpiewania we własne umiejętności pracy ze słowem sięga po innego autora i wtedy wie już, że nie musi się martwić. Wszystkie te informacje, które można wyczytać z zachowania Chinaskiego, są niezwykle ważne dla zrozumienia całej twórczości Charlesa Bukowskiego, ponieważ ta postać to alter ego pisarza. Cała więc fabuła zawiera wątki autobiograficzne. Nie da się ukryć, że czyni to rzeczoną historię jeszcze bardziej wariacką, atrakcyjną i absorbującą.
Dodatkową zaletą filmu Factotum jest wprowadzenie pierwszoosobowej narracji. Jest ona zbudowana z fragmentów powieści Bukowskiego. To najprawdopodobniej w ten sposób twórcy filmu przenieśli wspominaną już, wyjątkową w swoim rodzaju, atmosferę utworu w realia kinowe. Konkretne fragmenty wypowiadane są na tle świetnie dobranego obrazu. Przykładowo – monolog porównujący poezję do miasta został zilustrowany następującą sekwencją: Henry wychyla się z papierosem przez jedyne okienko w ogromnej ceglanej ścianie zakładu; potem kamera ukazuje inne budynki i ulice aglomeracji. Po tym można poznać, że reżyser naprawdę czuje powieść, nad którą pracuje. Film jest nią przesiąknięty.
Tworzenie adaptacji filmowych to nie lada wyzwanie. Przede wszystkim ze względu na wymagających, nieznających łaski wielbicieli książek i ich autorów. Ta konserwatywna banda nie lubi zmian, nie lubi nadinterpretacji, nie lubi, gdy coś mija się z ich wizją. A w Factotum, filmie przesiąkniętym literaturą, są zmiany. I to znaczne. Wydaje się, że nawet jego zakończenie ma inny wydźwięk niż zakończenie powieści (czy raczej jakiś środek, bo chronologia książkowa nie została zachowana). Bardziej pesymistyczny. Ale mimo zastosowania właśnie wszystkiego „nielubianego”, większość czytelników Bukowskiego będzie zadowolona po obejrzeniu tego filmu. I to jest jego siła! Namotać, pozmieniać, przekształcić, a jednak oddać co najcenniejsze. I wydaje mi się, że będzie to równie cenne dla osób, które książki nie czytały – najprawdopodobniej po obejrzeniu przeczytają. Zatem… przed ekrany marsz!
Tytuł: Factotum
Reżyser: Bent Hamer
Scenarzysta: Jim Stark, Bent Hamer, Charles Bukowski
Obsada: Matt Dillon, Lili Taylor, Marisa Tomei
Czas trwania: 94 min.Gatunek: komedia, dramat
Premiera: 21 października 2005 (Polska), 12 kwietnia 2005 (świat)