Komiks rzeźbiony w teorii
Już pierwsze strony Stwórcy zapowiadają świetną przygodę, i to właśnie na obu poziomach – fabularnym i konstrukcyjnym. Pojedynczy kadr otwierający komiks nakierowuje nas na odczytanie pytania, które może być skierowane do bohatera, ale przede wszystkim trafia do czytelnika, ponieważ dziewczyna z ilustracji patrzy nam prosto w oczy. Taki oszczędny, nieskomplikowany zabieg wciąga odbiorcę do opisywanego świata, a kolejne karty swoistego epilogu sprawiają, że poziom zaintrygowania tylko wzrasta. Podobnych trików angażujących czytelnika i oddziałujących na niego tymi samymi doświadczeniami i uczuciami, które otaczają głównego bohatera, znajdziemy w całym komiksie dużo więcej. Okazuje się, że dla Scotta McClouda nie ma rzeczy niemożliwych i że przez swoje ukochane medium ten twórca potrafi uruchomić wszystkie zmysły odbiorcy: dzięki sugestywnym ilustracjom niemal słyszymy w odpowiednich momentach głos stopniowo docierający do naszych uszu albo czujemy materialność przedmiotów.
Mistrzowskie pod
tym względem są kadry ukazujące imprezę. Tytułowy stwórca (czy po prostu
rzeźbiarz z oryginalnego angielskiego tytułu), czyli David Smith, ewidentnie
nie czuje się dobrze wśród tłumu, hałasu muzyki oraz głośnych rozmów.
Kompozycja obrazów sprawia, że i czytelnik silnie odczuwa wrażenie udręczenia
naporem ludzi, alkoholem i niezdarnymi próbami towarzyskimi. Odpowiednie kadry
zostały powiększone, przez co wypełniają strony aż po brzegi, niemal wylewając
się poza książkę; inne tworzą kolaż z małych ujęć skupionych na szczegółach, a
jeszcze kolejne oddzielone są od siebie jedynie czarną linią ramki bez pustej,
białej przestrzeni.
Bo cóż jest największą zaletą komiksu McClouda? Według mnie to, że tutaj nie tylko słowo doskonale splata się z obrazem, tworząc uzupełniającą, a nie dublującą się całość, lecz także sposób skonstruowania historii na obu poziomach odgrywa niepoślednią rolę. Forma w Stwórcy także nam coś mówi, opowiada o losach bohaterów i świecie, w którym żyją. Od razu widać, że autor komiksu zna się na rzeczy – w kompozycji kadrów nie ma zarówno nudy, jak i chaosu. Wykorzystywane są różne kształty i konfiguracje, ale wybór takiego, a nie innego rozwiązania każdorazowo zostaje usprawiedliwiony fabułą. Kiedy David wspomina przeszłość, widzimy retrospekcję w postaci serii jednokadrowych, kwadratowych scenek, tworzących dynamiczną sekwencję. Gdy opisywana jest typowo filmowa scena, użyte zostają kadry duże, prostokątne, poziome. Kiedy natomiast historia zbliża się do punktu kulminacyjnego i zarazem rozwiązania akcji, kiedy czas Davida się kończy i przyspiesza, także struktura komiksu – wykorzystująca nagromadzenie małych obrazków, ukazujących wiele różnych wątków i opatrzonych licznymi dymkami dialogowymi – daje nam to poznać. Dodatkowo całość spięto wyraźną klamrą kompozycyjną.
To ważne, że w przypadku Stwórcy nie możemy jednak mówić o przeroście formy nad treścią. Scott McCloud podejmuje bowiem w swoim komiksie bardzo ważne tematy, które ubrał w ciekawą i wciągającą historię. Swoim bohaterem uczynił wspominanego już Davida Smitha, rzeźbiarza, młodego człowieka, którego los nie oszczędzał. Dzięki temu dostajemy znane motywy, ale niejednokrotnie bardziej lub mniej przekształcone, wszystkie tworzące łańcuch elementów ściśle ze sobą powiązanych i wiarygodnych. Główne problemy oscylują wokół drogi do spełnienia – artystycznego i życiowego. Rzeźbiarz stara się odzyskać utraconą pozycję w świecie sztuki i zmienić swoje pospolite nazwisko w coś prawdziwie znaczącego, ważnego, co na długo po jego odejściu pozostanie w świadomości społeczeństwa. Jego dzieła są wielkie, ciężkie, wręcz nachalnie przykuwające uwagę – a wszystko po to, aby dzięki nim utrwalić pozornie mało ważne, przelotne chwile z życia. W Stwórcy pragnienie życia, stwarzanie nowych istnień czy radość z każdego momentu przeplatają się nieustannie ze śmiercią, świadomością końca. Dzieje się tak ze względu na pakt zawarty ze Śmiercią przez Davida, który otrzymuje niezwykły talent (żadne tworzywa nie stawiają mu oporu, może kształtować je gołymi rękami) w zamian za resztę swojego życia – na wykorzystanie nowych zdolności ma równe 200 dni.
Widać zatem, że mamy
do czynienia nie tyle ze zwykłą historią, ile z opowieścią mocno naznaczoną
„niesamowitym”, chociaż wątki fantastyczne wyłaniają się z fabuły bardzo
delikatnie. Początkowo – tak jak główny bohater – nie wiemy, co z nimi zrobić,
jak je zaszufladkować, bo mogą być objaśniane na róże sposoby. Sprawę dodatkowo
komplikuje to, że czasem ewidentnie nierealne elementy okazują się prawdziwe i
pochodzą z innego rejestru, niż początkowo zakładaliśmy – na przykład stanowią
część projektu artystycznego.
Stwórca to komiks niebanalny. Z powodzeniem zaliczyć go można do tych dzieł, do których wracać będzie się niejednokrotnie. Tym bardziej zatem należy docenić pracę Wydawnictwa Komiksowego, które nie dość, że z tej cegłowatej publikacji (496 stron) zrobiło książkę w całkiem poręcznym formacie, to jeszcze postarało się o solidność: twarda oprawa, szyte i klejone strony – to wszystko gwarantuje komiksowi długie życie nawet przy wzmożonej aktywności czytelniczej. Polskie wydanie Stwórcy może nam posłużyć jako doskonały prezent – zwłaszcza że komiks powinien zadowolić i wytrawnych komiksiarzy, i sceptyków, którzy dopiero muszą zostać przekonani do wysokiej wartości tej dziedziny sztuki.
A wracając do
peanów – Scott McCloud zwyczajnie trafia w sedno. Jako twórca świadomy formy, w
której tworzy, zaznajomiony z jej zaletami i potencjałem potrafi wydobyć z
komiksu to, co najlepsze. Scenariusz, ilustracje oraz kompozycja tworzą dzieło
na solidnym, równym poziomie, układają się w zgraną i wielowymiarową całość. Odbiorca
co krok, co stronę będzie oczarowany, a co przenikliwszy czytelnik poczuje się
naprawdę doceniony, ponieważ McCloud zacznie wymagać od niego czujnej, uważnej,
inteligentnej lektury. Miejmy nadzieję, że plany wytwórni Sony, która wykupiła
prawa do sfilmowania Stwórcy, obejmują właśnie takie odczytanie komiksu.
autor: Scott
McCloud
tytuł: Stwórca
przekład:
Grzegorz Ciecieląg
wydawnictwo:
Komiksowe
miejsce i data
wydania: Warszawa 2015
liczba stron:
496
format: 149 ×
212 mm
druk: kolor
oprawa: twarda
recenzja innej książki Scotta McClouda, Zrozumieć komiks – tutaj