Mityczny cykl stworzenia
„Historia lubi się powtarzać” –
rzucamy od niechcenia, nie zdając sobie sprawy, że w słowach tych brzmi echo
mnóstwa idei oraz wierzeń, zarówno tych zapomnianych, jak i tych wciąż żywych. Cykliczność
jest wpisana w naszą egzystencję, ba! w życie wszystkich istot. Rodzimy się i
umieramy, powstajemy i upadamy, odnosimy sukcesy i ponosimy porażki. Mijają
dni, miesiące, pory roku, dzień zamienia się w noc, a noc ustępuje miejsca
dniowi. Historia uparcie zatacza koło, chociaż niektórzy postrzegają ją raczej jako
wciąż obracający się kierat. Każda kultura ma inny pomysł na przedstawienie tego
fenomenu. Przyjrzyjmy się mu i udajmy na pierwsze z wielu spotkań z
mitologicznym dorobkiem ludzkości.
Już we wczesnych wierzeniach
starożytnych wykorzystywano poręczne narzędzie fabularyzacji w celu
wytłumaczenia niepojętych praw natury. Zmienne pory roku dały początek historii
Demeter, pogrążonej w żałobie bogini urodzaju, i jej córki Kory vel Persefony (Prozerpiny
u Rzymian), uprowadzonej przez Hadesa do podziemia. Następstwo dnia i nocy zaś –
figurze jeźdźca słonecznego rydwanu, Heliosa.W tym kontekście ciekawsze jednak
zdają się opisy codziennych zmagań egipskiego boga słońca Re, który wędrował po
niebie na dwóch łodziach: mandżet w
dzień oraz mesektet, Barce Milionów
Lat w nocy. Jego podróż symbolizowała zarazem kolejne etapy życia, gdyż rodził
się rano z bogini Nut pod postacią skarabeusza, osiągał pełnię swych sił w południe,
by następnie starzeć się aż do chwili zejścia do krainy umarłych jako podpierający
się laską Atum. Ważny element cyklu stanowiło ponadto starcie z Apopisem, wężem
pragnącym połknąć Słońce.
To właśnie z mitologii Egipcjan wywodzą
się pierwsze wizerunki symbolu początku i końca wszechrzeczy – uroborosa. Na
jednej ze skrzyń grobowych Tutanchamona po
raz pierwszy w historii pojawia się obraz węża pożerającego własny ogon, obrońcy
Re. Znak ten jednak oznaczał też niekiedy chaos rządzący światem i konieczność ciągłej
odnowy harmonii. Aspekt niszczycielski silniej wybrzmiewa w wierzeniach nordyckich,
w których wąż Midgardu, Jörmungand, skryty w wodach otaczających świat,
wyczekuje starcia ze swym największym wrogiem, Thorem, podczas Ragnaröku,
zmierzchu bogów i świata. Wkładem Greków, a dokładniej – Platona, było
utożsamienie uroborosa z pierwotnym bytem, nieśmiertelną reprezentacją
wszechświata, za czym podążyli gnostycy, uznając węża za wizualizację
wieczności oraz duszy wszystkiego. Co ciekawe, w Indiach uosobieniem wiecznego
porządku jest bóg Śiwa, stwórca i niszczyciel zarazem, przedstawiany w kręgu
płomieni z owiniętą wokół jego ciała kobrą (razem, w interpretacji Junga,
tworzą symbolicznego uroborosa). Także w niektórych wierzeniach Indian oraz szczepów
afrykańskich pojawiają się sploty węża okalające świat. Właściwie dopiero w tradycji
alchemii gad zjadający samego siebie zaczął kojarzyć się jednoznacznie z pełnią
bądź nieskończonością, ideałami, do których dążyli adepci tej dziedziny wiedzy.Wróćmy jednak do Azji, gdyż to
obszar szczególnie bogaty w przedstawienia cykliczności istnienia. Wzmiankowany
już Śiwa wiąże się z popularnym modelem samsary – terminu przekładanego
najczęściej jako krąg życia i śmierci,
koło stawania się albo koło cierpienia. W filozofii Wschodu oznaczaon
cykl narodzin oraz umierania, spowodowany niszczycielskim przywiązaniem ludzi
do doczesności. Ich dusze (względnie umysły) wędrują przez sześć sfer
egzystencji:
1.
świat piekieł
2.
świat głodnych duchów
3.
świat zwierząt
4.
świat ludzi
5.
świat aśurów (półbogów)
6.
świat bogów (niebo).
Podróż przynosi
cierpienie, a trwa aż do osiągnięcia nirwany, czyli stanu wyzwolenia od
wszystkich trosk, i wiąże się rzecz jasna z cyklem reinkarnacji. Rządzi nią
natomiast karma, często błędnie pojmowana jako przeznaczenie, podczas gdy mamy
tu raczej do czynienia ze zwykłą zależnością przyczyna–skutek. Za złe uczynki
tradycyjnie czeka człowieka kara, za dobre zaś – nagroda.
Ciekawym symbolem
samsary jest koło życia (bhavacakra)
z Tybetu. Rzekomo wymyślił je sam Budda, aby wyjaśnić tamtejszym ludziom swoje
nauki. Tak właśnie powstało skomplikowane przedstawienie, zawierające
reprezentacje zarówno wymienionych powyżej sześciu światów, jak i wielu innych
elementów: splamień, dwunastu ogniw współzależnego powstawania czy anicci (nietrwałości). Całość składa się
– w dużym uproszczeniu – z czterech kręgów, zawierających się jeden w drugim.Pokrewnym, acz
nieco odmiennym konceptem hindusko-buddyjskim jest kalaczakra, czyli koło
czasu. Ściśle powiązane z czakrami, czyli punktami cielesnej równowagi, wyraża
nie tylko wielki cykl rządzący światem, lecz także pomniejsze cykle ludzkiego
życia, a zarazem chwalebne dążenie do wszechwiedzy i zjednoczenia ze wszystkim.
Szczególnie ciekawie przedstawia się hinduska wersja koła, przywodzącana myśl
antycznych bogów słońca. Widnieje bowiem na przedzie powozu pokrewnego im
bóstwa, Surji.Przenieśmy się
na moment na drugi kraniec globu, do Azteków. Jak dowiadujemy się z ich mitu o
pięciu Słońcach, uważali czasy sobie współczesne za piątą z kolei wersję
świata. Każda poprzednia przepadała w tragicznych okolicznościach. Dlatego aby
zapobiec kolejnej zagładzie, uznali za niezbędne zaspokajanie
potrzeb Słońca poprzez karmienie go krwawymi ofiarami. I tak narodziła się ich
niechlubna legenda ludu charakteryzującego się szczególnym barbarzyństwem.
Z czasem
jednak wszystkie te systemy wierzeń albo przeminęły, albo zostały zdominowane
przez współczesną „mitologię”, czyli naukę we wszystkich jej przejawach.
Badacze łatwo zauważyli podobieństwa łączące przekazyz różnych krańców świata, i
przywołali poglądy zapomniane od starożytności – historia się powtarza, światem
rządzi wieczny powrót i absolutnie nic nie ulega najmniejszej zmianie. Co
zaczęli Anaksymander, Heraklit, pitagorejczycy i stoicy (świat rozgrywającym
się wciąż na nowo spektaklem), rozwinął Friedrich Nietzsche. W swej nihilistycznej
filozofii głosił między innymi, że człowiek jest skazany na wieczne odtwarzanie
przeszłych wydarzeń i popełnianie tych samych czynów. Cytując francuskiego
prozaika, André Gide’a inspirującego się myślą nietzscheanizmu: „Wszystko, co
musi zostać powiedziane, zostało już powiedziane. Jednak jako że nikt nie
słuchał, musi zostać powiedziane raz jeszcze”[1].Mircea Eliade,
rumuński historyk religii, ma nieco inną teorię. Podkreśla potrzebę, także
bardziej zaawansowanych ludów, do kultywowania cykliczności obecnej w mitach
poprzez obchodzenie rokrocznych świąt, mających korzenie w tradycji (Samhain zastąpione
przez Halloween, odgrywanie przez Aborygenów scen z Ery Snu, mezopotamskie
upamiętnianie poematu Enuma elisz
itp.). Wiąże się to bezpośrednio z dychotomią czas świecki (linearny) – czas
święty (cykliczny). Eliade podzielił ludzi na niewierzących i wierzących. Dla tych
pierwszych owe rytuały nadają życiu sens poprzez aktualizację ciągłości
istnienia, choć ograniczonej jedynie do powtarzalnego okresu 365/6 dni,
rozpoczętego celebracją nowego roku (czyli de
facto nowego początku, także dla jednostki). Porządkują chaos nieznanego,
niosą ze sobą poczucie bezpieczeństwa poprzez stałość bezczasu, łączącego
człowieka z wiecznością.Na tym jednak nie
kończą się współczesne reprezentacje motywu cykliczności. Bodaj najbardziej
uderzająca jest częstokroć poruszana kwestia możliwego losu wszechświata. Już
Albert Einstein spekulował, że kosmos może dążyć do zjawiska zwanego Wielkim
Kolapsem – przeciwieństwa Wielkiego Wybuchu – kiedy to po maksymalnym
rozszerzeniu dojdzie do zapadnięcia i powrotu do stanu sprzed początku
wszystkiego. Potem nastąpi reset, cały proces zacznie się od początku. Ów model
określa się jako wszechświat pulsujący i pomimo pewnych nieścisłości wciąż nie
został on wykluczony. Oto cykl w formie absolutnej, niepokojąca możliwość
prawdziwości idei zawartej w niewinnej symbolice uroborosa.Kultura roi
się od tropów związanych z powtarzalnością istnienia. Nic w tym dziwnego – w
końcu człowiek musi jakoś oswoić świat, który go otacza, i szukać rządzących
nim praw. Przechodzi od mitu do teorii naukowej – droga pewnych koncepcji bywa
doprawdy frapująca. Warto uważnie ją prześledzić. Może i historia kołem się
toczy, a wszystko, co miało zostać powiedziane, zostało, wciąż jednak wiele
możemy się nauczyć z dawnych wierzeń. Nie wspominając o tym, że kryje się wśród
nich multum ciekawostek.
[1] Przekład
autorski.