Adaptacje&Sensacje

Moda na Crichtona

Do kin wrócił właśnie „Park jurajski” z 1993 roku, tym razem w technologii 3D. To oczekiwana przystawka przed zbliżającym się (już od dość długiego czasu) daniem głównym – czwartą częścią popularnego cyklu o archipelagu wysp zamieszkanych przez krwiożercze dinozaury. Całkiem możliwe, że zagubieni w mnogości filmów widzowie zapomnieli o jednym – otóż przed słynnym obrazem Stevena Spielberga było coś jeszcze…

Warto zauważyć, że „Park jurajski” jest ekranizacją powieści Michaela Crichtona pod tym samym tytułem. Podobnie jak „Zaginiony świat: Park jurajski”, wyprodukowany zaledwie cztery lata po swoim poprzedniku.

Crichton był swego czasu personą bardzo znaną. Wydaną w 1969 roku pozycją „Andromeda znaczy śmierć” stworzył nowy rodzaj książkowego thrillera, nazwany później technothrillerem (stanowi on swoistą mieszankę elementów klasycznych dla gatunku, wzbogaconych o motywy rodem z powieści fantastycznonaukowych). „Andromeda…” stała się bestsellerem i zapoczątkowała wieloletnią karierę Crichtona – nie tylko literacką, lecz także i filmową (artysta ma na swoim koncie sporo scenariuszy, a ponadto kilkakrotnie sam zasiadał na krześle reżysera).

Znaczna większość dzieł autora „Parku jurajskiego” jest znana właśnie ze swoich ekranizacji, czasem ze szkodą dla ich własnego potencjału – co oczywiste, kinowe adaptacje nie zawsze należały do udanych. Książki Crichtona czyta się z przeświadczeniem, że człowiek, który je napisał, zna się na rzeczy. Zawierają one wiele ściśle specjalistycznych danych z dziedziny genetyki czy informatyki, jednak bynajmniej nie umieszczonych na siłę. Zestawienie naukowości i rozrywkowego charakteru technothrillerów to bardzo mocna strona twórczości tego pisarza. Oryginalne fabularnie powieści stanowią po prostu kawał bardzo dobrej literatury i, jak się okazało, równie dobrego materiału na scenariusz.

Najwcześniej, bo już w 1971 roku, filmowej realizacji doczekała się „Andromeda…”. „Śmierć binarną” zrealizował (z niezbyt dobrym skutkiem) rok później sam literat. Potem przyszła kolej na oryginalny projekt – niezwykle ciekawy i pomysłowy „Świat Dzikiego Zachodu” opowiadający o tematycznym parku rozrywki, gdzie turyści mogą bez przeszkód rozładować swoje negatywne emocje na androidach. Rzecz w tym, że w pewnym momencie dochodzi do awarii i tragicznego w skutkach buntu… Film doceniono i w pewnych kręgach wciąż uznaje się go za klasyczne dzieło science fiction. Kolejnym sukcesem pisarza było wyreżyserowanie (według autorskiego scenariusza skonstruowanego na podstawie książki Robina Cooka) bardzo dziś znanego thrillera medycznego „Coma”. Nazwisko Crichtona zaczęło przyciągać tak znane osobistości jak Michael Douglas, Tom Selleck czy Ed Harris.

Powstawały kolejne bestsellerowe powieści oraz ich lepsze i gorsze ekranizacje, jednak największym przełomem okazała się realizacja „Parku jurajskiego” przez Stevena Spielberga. Film odniósł spektakularny sukces komercyjny i śmiało można upatrywać w nim dowodu na wielki come back  prehistorycznych gadów. Opierał się na pomyśle dość podobnym do „Zaginionego świata” Arthura Conan Doyle’a, a także jego licznych realizacji, jednak tym razem to człowiek odegrał największą rolę w przetrwaniu (a może raczej odrodzeniu) wymarłych bestii. Powstałe nieco później „Kongo” oraz jego adaptacja z 1995 roku (swoją drogą, nieszczególnie udana) potwierdziły, że niekoniecznie to technologia najbardziej przeraża ludzi, lecz raczej dzika, nieogarniona i niemożliwa do kontrolowania natura.

W cieniu sukcesu „Parku jurajskiego” (nagrodzonego między innymi trzema Oscarami w kategoriach technicznych) zaginęły dwa filmy. Zarówno „Wschodzące słońce” z Seanem Connerym i Wesleyem Snipesem, jak i „W sieci”, gdzie znów pojawił się Michael Douglas, są porządnymi thrillerami w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Są również ekranizacjami powieści Crichtona.

Zachęcony niezwykle dobrym przyjęciem opowieści o dinozaurach, pisarz stworzył jej kontynuację, która już dwa lata później trafiła na ekrany kin. W przeciwieństwie do samej książki „Zaginiony świat: Park jurajski” grzeszył przesadą. Reżyser zdecydował się na nakręcenie całej dodatkowej sekwencji zniszczeń poczynionych w metropolii przez potwornego T-Rexa, przez co niebezpiecznie zbliżył się do kopiowania schematu znanego z „King Konga” czy „Godzilli”, a historia straciła na oryginalności. Nie przeszkodziło to oczywiście w osiągnięciu kasowego sukcesu (ba! „Zaginiony świat…” szybko okazał się najbardziej dochodowym filmem wytwórni Universal), choć obraz zebrał zasłużone cięgi od krytyków.

Chłodnie przyjęta „Kula” z 1998 roku zakończyła złotą erę technothrillera w kinie. Świetny potencjał klimatycznej książki został przez reżysera po prostu zmarnowany. Filmu nie uratowała nawet znakomita obsada – grali w nim Dustin Hoffman, Sharon Stone oraz Samuel L. Jackson.

Crichton spróbował w tej sytuacji czegoś nowego, ekranizując własną powieść przygodową „Trzynasty wojownik” i obsadzając w roli głównej Antonia Banderasa. Nie udało mu się już jednak osiągnąć takiego sukcesu.

Próby ponownego rozbudzenia grozy ogromnych jaszczurów dokonano w 2001 roku, po raz trzeci zabierając widza na wyspę, gdzie kryło się pradawne życie. Udało się nawet zaangażować znanego z pierwszej części Sama Neila. Rezultat był na tyle rozczarowujący, że nie zdecydowano się na kręcenie kontynuacji obrazu. Nie należy jednak wieszać psów na „Parku jurajskim 3”, gdyż nie jest to pozycja szczególnie zła – zawiera kilka naprawdę solidnych scen, pod wieloma względami ma bardziej intensywny klimat niż część druga, a efekty specjalne robią wrażenie i bezdyskusyjnie zasługują na pochwałę.

Crichton wycofał się ze świata filmu, jednak dalej pisał, starając się przy tym nadążać za rozwojem technologicznym (o czym świadczy chociażby „Rój”, powieść z 2002 roku znana również jako „Predator”, skupiająca się na zagadnieniu nanorobotyki). „Micro” – książka dokończona już po zgonie autora przez innego pisarza – stanowi chyba dowód (jeśli ocenialibyśmy fabułę dzieła) na to, że w ostatnim okresie życia Crichton całkowicie się wypalił. Może dobrze, że jego nowsze powieści nie zostały przeniesione na ekrany kin?

Wygląda na to, że świat mimo wszystko nie zapomniał o twórcy technothrillera. Być może zadecydowała o tym jego śmierć? W każdym razie wydaje się, że plany nakręcenia czwartej części dochodowego cyklu o prehistorycznych drapieżnikach nabrały realnego wymiaru. Czy twórcom uda się na nowo tchnąć życie w martwe szkielety gadów i sprawić, że znów będą straszyły widza? A może producenci postawią raczej na czystą rozrywkę? Odpowiedzi na te pytania wyklarują się dopiero za jakiś czas, natomiast teraz można ponownie podziwiać pierwszą (i zdecydowanie najlepszą) część cyklu, i to zrealizowaną w zupełnie nowej technice. Jak pokazuje casus drugiej trylogii „Gwiezdnych wojen”, z przeróbkami 3D bywa różnie, ale na pewno warto się przekonać, czy widok zębatej paszczy starego dobrego T-Rexa wciąż robi na nas tak samo wielkie wrażenie jak kiedyś.

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %