Przeczytaliśmy

Opakuj mój świat

Czy ktoś dziś zbiera opakowania po zakupionych towarach? Raczej nie, no chyba że sprawa dotyczy rzadkiego i drogiego alkoholu, a butelka niesie wspomnienie pięknych chwil lub była zapakowana w gustowne drewniane pudełko. Kiedyś powodem do dumy była puszka coca-coli stojąca na regale meblościanki. Doskonale widoczna na tle kryształów za szybą świadczyła o tym, że gospodarz domu ma dostęp do dóbr luksusowych. Zmieniły się czasy i zmieniło się pojęcie luksusu.

We współczesnym przebodźcowanym świecie nie jest łatwo producentom towarów zwrócić uwagę klientów swoim produktem. Feeria kolorów króluje na każdej półce w sklepie i to bez znaczenia, czy szukamy słodyczy, detergentów czy przekąsek. Dostatek przewartościował także pojęcie luksusu i takowych towarów. Nie inaczej zadziało się w kwestii opakowań. Dziś mamy do dyspozycji nawet opakowania, które mogą dodawać ekskluzywności zwykłym rzeczom. Jak było kiedyś? Tej kwestii całą książkę poświęciła Katarzyna Jasiołek, pisząc Opakowania, czyli perfumowanie śledzia.

Podczas lektury książki przypomniał mi się fragment skeczu Kabaretu „Dudek”. W scence Duży sęk autorstwa Stanisława Tyma, w której Edward Dziewoński i Janusz Gajos odgrywają role dyrektorów państwowych przedsiębiorstw, ten drugi mówi w pewnym momencie: Gdybyśmy mieli cienką blachę, to byśmy robili konserwy. Ale nie mamy mięsa. Historia opakowań w Polsce Ludowej to przede wszystkim dzieje braków. Chociaż tłumaczono to tak:

„Wszak opakowanie nie powinno być przesadną reklamą jego zawartości i […] koszt opakowania powinien być dyktowany wyłącznie jego celowością – jak stwierdza Stanisław Bernatt. Jest ono wykonane na koszt konsumenta, a zatem wydatki tnie się w trosce o stan jego portfela” (s.178).

Chociaż należy uznać to raczej za pretekst do wytłumaczenia mizernej jakości opakowań, bo mnogość problemów technicznych i technologicznych powodowała, że nawet jeśli już zaprojektowano ciekawe pudełko czy nawet zwykły papier do owijania towaru, to kiepski karton i fatalne farby potrafiły zepsuć efekt końcowy.

Zanim przeczytamy o opakowaniach, w pierwszym rozdziale autorka opisuje ważne postaci ówczesnego handlu – dekoratorów witryn sklepowych. Pisze w nim, że zawód ten to nie wynalazek powojenny, a raczej spadek po wcześniejszych dziejach handlu. Dbałość o witryny sklepowe nie zaczęła się wraz z PRL-em, ale to wtedy przed dekoratorami postawiono nowe zadania. Okazywało się często, że problemy handlu mogły w jeden dzień zniweczyć ich starania. Wyobraźmy sobie bowiem pięknie udekorowaną witrynę, pełną poszukiwanych towarów i rzeszę klientów, którzy chcieliby je kupić. Nie zawsze skutkowała zawieszona obok kartka, informująca, że towar z wystawy sprzedaje się po zmianie ekspozycji. Niewielkie zaopatrzenie i presja kolejkowiczów okazywała się silniejsza, więc cały koncept dekoratora zmieniały palące problemy popytu, za którym nie nadążała podaż. Z czasem nauczono się omijać tę przeszkodę, ale nie poprzez zwiększenie dostaw, tylko większe użycie elementów plastycznych (co także nie było łatwe, bo i ich brakowało powszechnie). Dekoratorzy musieli zajmować się zatem tworzeniem atrap towarów.

Katarzyna Jasiołek napisała książkę niezwykłej wartości, chociaż i tak, jak przyznaje w wywiadach, nie zawarła w niej wszystkiego, co wpadło jej w ręce. Dotyczy to przede wszystkim części ilustracyjnej. I chociaż ta prezentuje się doskonale i bogato, świetnie uzupełniając szczegółowy tekst, to najbardziej imponujące jest poszukiwawcze zacięcie autorki. Dla kogoś, kto żył w tamtych czasach, Opakowania… będą świetną okazją do wspomnień. Jestem przekonany (wiem to z autopsji), że wielokrotnie wyrwie się mu westchnienie nostalgii lub nawet okrzyk zachwytu podczas lektury. I niejeden zacznie od przejrzenia zdjęć, zanim zatopi się w czytaniu o tym, dlaczego opakowania wyglądały jak wyglądały. Z jakiego powodu niekiedy kolory się „rozjeżdżały”, a w kartonie po czekoladkach sprzedawano wafelki.

Chociaż nie lubię określenia „pozycja obowiązkowa” – bo to pasuje do jazdy figurowej na lodzie, a nie do lektur – to jednak z przekonaniem człowieka z pokolenia pamiętającego olejek „Jacek i Agatka” polecam książkę Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. Tak samo jak rekomendowałem kilka miesięcy temu inną książkę Katarzyny Jasiołek – Asteroid i półkotapczan.


autor: Katarzyna Jasiołek

tytuł: Opakowania, czyli perfumowanie śledzia

wydawnictwo: Marginesy

miejsce i rok wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 448

format: 170 x 240 mm

okładka: miękka ze skrzydełkami

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %