PrzeczytaliśmyRecenzje

Pamiętnik nazisty

Podtytuł Dziennika diabła brzmiący: Alfred Rosenberg, człowiek, który stworzył Hitlera sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z opisem ideologa nazizmu. Tymczasem dostajemy znacznie obszerniejsze opracowanie, które zaskakuje szczegółowością i skrupulatnością. Niekiedy nawet zbyt analityczną, bo miałem wrażenie, że główny temat spłynął gdzieś na bok. Tę drobiazgowość jedni uznają za wadę, inni za zaletę. 

Pozycja ma dwóch autorów: Davida Kinneya, reportera, laureata Nagrody Pulitzera, i Roberta K. Wittmana, eksperta FBI w dziedzinie ścigania sprawców kradzieży skarbów kultury. Wiedza tego drugiego połączyła się ze świetnym piórem pierwszego i powstało dzieło, może nie tyle monumentalne, ile bardzo bogate. W Dzienniku diabła przestawiono życiorys Rosenberga, czyli człowieka przez samego Hitlera określanego jako głównego ideologa narodowego socjalizmu. Dopełnienie stanowi szczegółowe opowiedzenie historii poszukiwań jego dziennika, a także opisanie postaci Roberta Kempnera, amerykańskiego prokuratora, oskarżyciela nazistów.

Dziennik Rosenberga wpadł w ręce aliantom tuż po zakończeniu wojny, a wspomniany R. Kempner wywiózł go, wbrew prawu, do USA. Sporo czasu upłynęło, zanim odnaleziono te ręcznie zapisane woluminy pośród niezliczonych dokumentów, jakie Kempner zgromadził w swoim domu (część w sposób nielegalny). Ostatecznie pamiętnik trafił do Muzeum Pamięci Ofiar Holokaustu w Waszyngtonie. Stało się tak dzięki osobistemu zaangażowaniu Roberta K. Wittmana.

Sporo miejsca w książce poświęcono prokuratorowi Kempnerowi. Śledzimy jego losy od czasów, gdy był pracownikiem pruskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, aż do ucieczki do USA i pracy wywiadowczej dla rządu amerykańskiego. I to jest chyba najmniej interesująca część dzieła.

Najważniejsza jest bowiem historia Alfreda Rosenberga, tytułowego diabła. Co ciekawe, dla wielu ludzi to postać niemal nieznana. To swoisty paradoks, biorąc pod uwagę jego znaczenie dla ukształtowania poglądów Hitlera. Rosenberg stworzył ideologię partii NSDAP. Był wrogiem Kościoła i wierzył w wyższość rasy aryjskiej, chciał obalenia Traktatu Wersalskiego, popierał założenia Lebensraumu. Dlaczego zatem tak rzadko pojawia się przy omawianiu nazizmu? Według mnie są co najmniej dwie przyczyny. Po pierwsze – Rosenberg był przede wszystkim teoretykiem ideologii i nie sprawdzał się zbyt w bieżącej polityce, która wymagała przebiegłości i sprawności manipulacyjnych. Po drugie – nie był lubiany przez najbliższych współpracowników Hitlera, a Goebbels wręcz zwalczał go w obozie władzy. Książkowy Frankenstein po stworzeniu potwora nie znalazł sposobu, by stać się jego najbliższym współpracownikiem. Losy twórcy podstaw nazizmu były takie jak większości zbrodniarzy II wojny światowej – został schwytany, osądzony w Norynberdze i stracony.

Dziennik diabła to tekst rzetelny i niejeden pisarz mógłby pozazdrościć Kinneyowi i Wittmanowi skrupulatności w zredagowaniu wszystkiego, czego bohaterowie dowiedzieli się podczas poszukiwań tytułowego dokumentu. Warto także podkreślić zauważalny u niepolskich autorów styl pisania o wojnie – piszą tak, jakby chcieli poinformować czytelnika o faktach, które powinny być znane powszechnie, przez co nie pierwszy raz miałem wrażenie, że opis wydarzeń wojennych jest zbyt podręcznikowy. Powód jest chyba prozaiczny – twórcy zagraniczni piszą z myślą o czytelniku ze swojego kręgu kulturowego. W Polsce powszechna wiedza o losach wojennych jest głębsza niż gdzie indziej na świecie. Ale walorem owego sposobu prowadzenia narracji jest to, że takie książki mogą być świetnym podręcznikiem dla młodych ludzi, uczących się dopiero historii. W podobny sposób piszą: John Lewis Gaddis, Robert Service, Stanley Newcourt-Nowodworski i niekiedy nawet Norman Davies. Ich wszystkich wydaje Wydawnictwo Znak.



autor: David Kinney i Robert K. Wittman
tytuł: Dziennik diabła
przekład: Grzegorz Siwek
wydawnictwo: Znak Horyzonty
miejsce i rok wydania: Kraków 2018
liczba stron: 480
format: 16 × 225 mm
oprawa: twarda

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %