Po co ci ten obcy?
A co czeka tego, kto jednak skusi się na seans? Historia nie jest skomplikowana. Dziewczynka spotyka obcego, obserwuje w ukryciu, jak dwóch gości w czarnych garniturach czyści pamięć krótkotrwałą jej rodziców za pomocą nagłego błysku. Jako dorosła kobieta (w tej roli Tessa Thompson) robi wszystko, żeby rozwiązać tę zagadkę dzieciństwa i dołączyć do tajemniczej organizacji. Kiedy udaje jej się to osiągnąć (po zdobyciu łatki lunatyka we wszystkich oficjalnych agencjach rządowych), wpada prosto w historię zawierającą romanse, spiski, przekręty, zamachy – wszystko na skalę galaktyczną. Aha, nie zapominajmy o nowym partnerze bohaterki: przystojnym agencie, nieco aroganckim i bardzo lekceważąco traktującym niebezpieczeństwa, żywej legendzie MIB (swojej milutkiej facjaty oraz gołej klaty użyczył Chris Hemsworth).
Czy da się wyciągnąć coś ciekawego z takiego filmu, z takiej fabuły? Po seansie mogę stwierdzić na pewno, że wiele w tym wszystkim motywów dualistycznych – na poziomie produkcji i akcji. Oryginał i kontynuacja, stare i nowe. Mężczyzna i kobieta, legenda i marzenie, znane i obce. Ale czy coś z tego wynika? Czy dostajemy zaskakujące wnioski, ciekawe syntezy, spójną całość? Twórcy nie rozwinęli żadnego z „nowoczesnych” wątków. Wprowadzenie kobiecej bohaterki na pierwszym planie skwitowano jednym żartem i jednym dialogiem dotyczącym nazwy agencji, w której przecież kobiety pracują od lat. Gdzieś w tle pojawił się lekko zarysowany motyw azylu dla kosmicznych uchodźców – bez rozwinięcia, bez głębszej refleksji. A przecież jest w tym pomyśle potencjał na małą rewolucję i odświeżenie serii, danie jej szansy na nową młodość oraz kolejne części! Gdyby tak faceci (i babeczki) w czerni nie tylko chronili Ziemię przed galaktycznymi szumowinami, lecz także otworzyli się na potrzebujących, współpracę, asymilację, stopniowe wprowadzanie myśli o obcych do życia codziennego ludzi…
Ale nie, nie mamy nic nowego, nic przełomowego. Nie mamy w sumie nic dobrego, wartego wzmianki. Men in Black: International to film o niczym. Wszystkie wątki są przewidywalne do bólu, łącznie ze zdrajcą i kretem w agencji – zupełnie nie tym, którego nam nachalnie podtykają pod nos scenarzyści. Efekty są poprawne, obcy wyglądają naturalnie – ale gdyby zamiast nich wprowadzić inne postacie, nie zmieniłoby to wiele w strukturze historii. Przeciętne i do zapomnienia są też kreacje aktorskie – i Thompson, i Hemsworthowi brakuje charyzmy, a chemia między nimi zdecydowanie nie prowadzi widzów w kierunku przewidzianym przez twórców.
W ostatecznym rozrachunku Men in Black: International nie podpada nawet pod czystą rozrywkę – nie mogę powiedzieć, że dobrze się bawiłam w kinie. Po prostu przesiedziałam film w fotelu, bez wielu pozytywnych czy negatywnych wrażeń. Jeśli wybierzecie inny tytuł, niczego nie stracicie.
reżyseria: F. Gary Grey
scenariusz: Matt Holloway, Art Marcum
obsada: Chris Hemsworth, Tessa Thompson, Liam Neeson
czas trwania: 1 godz. 55 min
data polskiej premiery: 14 czerwca 2019 r.
gatunek: komedia, sci-fi
dystrybutor: United International Pictures