Postapokaliptyczne wizje
Niektórzy zaprzeczają temu, że coś jest nie tak ze światem – przykre, że najczęściej są to ludzie, którzy ze względu na swoją pozycję i przywileje powinni bić na alarm, słuchać specjalistów i wprowadzać odpowiednie rozwiązania. Jak to się skończy dla nas wszystkich, można się domyślać. A ja, jak powiedział Gimli we Władcy pierścieni, „wolałabym nie znać końca tej historii”.
Obserwujemy jednak to, co dzieje się wokół nas, i czerpiemy stąd różne inspiracje. Artyści puszczają wodze fantazji i co jakiś czas w kinach pojawia się produkcja postapokaliptyczna. Gatunek ma się całkiem nieźle, a my sami dostarczamy coraz to nowych pomysłów na to, jak bardzo można wszystko zepsuć. Przygotowałam dla Was krótkie zestawienie filmów postapo – gdy będziecie już siedzieć pod milutkim kocykiem i oglądać któryś z nich, zadajcie sobie pytanie: „Dlaczego na to pozwalamy?”.
1. 12 małp, reż. Terry Gilliam, dramat / science fiction, USA 1995. Występują: Bruce Willis, Brad Pitt, Christopher Plummer, Madeleine Stowe i in.
Tajemnicza pandemia dziesiątkuje ludzkość. Co prawda to nie COVID-19, ale także z jej powodu umiera mnóstwo osób, a ci, którym udało się przetrwać, schodzą do podziemia. Świat nie jest już dobrym miejscem. Więzień James Cole (Willis) zostaje wysłany w przeszłość, aby zebrać informacje o chorobie, które pozwoliłyby powstrzymać jej rozwój. Bohater ma także przeniknąć do grupy, którą podejrzewa się o uwolnienie wirusa. Niestety, szwankująca aparatura wysyła go do roku 1990, a nie 1996, kiedy prawdopodobnie rozpowszechniono chorobę. A to dopiero początek jego podróży w czasie i problemów. Złamanie zasad czasoprzestrzennych negatywnie odbija się na zdrowiu Cole’a, który popada w paranoję, granice rzeczywistości zaczynają się zacierać, a fakty mieszają się ze snami i urojeniami.
Można by się spodziewać, że Cole, jako więzień i mieszkaniec zrujnowanego świata, będzie twardym graczem. Rozczulające jest jednak jego zachowanie, gdy trafia do czasów, w których wszystko jeszcze było możliwe: muzyka, kultura, przyroda, ludzie… Dzięki tej mieszance wrażliwego człowieka z prawdziwym twardzielem mamy do czynienia z realną postacią. Świetnie wypada też Brad Pitt, grający osobę chorą psychicznie – jego kreacja nie jest przejaskrawiona, a co ważniejsze, nie przyćmiewa roli Willisa.
12 małp to skomplikowana opowieść o świecie i nas samych. Pokazuje, że zbyt duży nacisk kładziemy na życie „tu i teraz”, a nie myślimy o tym, co stanie się za kilka lat. Szczególnie uderzające są kadry z Cole’em, który zachwyca się wszystkim, co go otacza, jakby po raz ostatni. Ludzie, z którymi się styka, nie są jeszcze świadomi zbliżającej się katastrofy. Trochę jak my – korzystamy ze świata, ale nie bierzemy pod uwagę, że możemy to utracić.
2. 28 dni później, reż. Danny Boyle, horror, Wielka Brytania 2002. Występują: Cillian Murphy, Naomie Harris, Christopher Eccleston i in.
Zombiaki w postapo są zawsze w cenie. Grupa ekologów uwalnia z laboratorium małpy, nie wiedząc, że są zarażone tajemniczym wirusem. Niestety, zwierzęta bardzo szybko przekazują chorobę ludziom, którzy w ciągu niespełna minuty zmieniają się w oszalałe bestie zabijające każdego na swojej drodze. Przez 28 dni Anglia niemalże się wyludnia. W tym czasie ze śpiączki budzi się Jim (Murphy) i ze zdziwieniem odkrywa, że ulice Londynu są puste. Udaje mu się dołączyć do grupy ocalałych, ale z czasem przekonuje się, że skrajne warunki wyzwalają w ludziach równie skrajne reakcje.
W gruncie rzeczy to kolejny film, który w pewnych aspektach jest nam całkiem bliski. Kolejny reżyser porusza ważny temat – traktowanie zwierząt – ale jednocześnie pokazuje, że nie wszystko jest czarno-białe. Ekolodzy, dbający o dobro małp, nie mogli przewidzieć, że prostym aktem współczucia i pomocy przyczynią się do katastrofy. A ten obraz znowu wskazuje, jak bardzo skrajnie zachowują się ludzie w trudnych warunkach. Wybrzmiewa też tutaj odwieczny morał: przemoc rodzi przemoc.
Trudno powiedzieć o nim coś więcej, by nie zdradzić fabuły. 28 dni później mimo szczątkowego rozlewu krwi do samego końca trzyma w napięciu.
3. Niepamięć, reż. Joseph Kosinski, akcja / science fiction, USA 2013. Występują: Tom Cruise, Morgan Freeman, Olga Kurylenko, Andrea Riseborough i in.
Generalnie nie lubię Toma Cruise’a. Zapamiętajcie to.
Ale oglądam każdy film z nim. Wszyscy mamy jakieś słabości… Niepamięć może nie jest najlepszą produkcją, ale zwykle wyznaję zasadę, że nie oglądam tylko skrajnie złych filmów, komedii i musicali. Choć pewnie dla Cruise’a zrobiłabym teraz wyjątek.
To kolejny tytuł, przy którym łatwo powiedzieć za dużo, więc ograniczę się do podstaw: mamy 2077 rok, który – jak łatwo się domyślić – nie jest wyśnionym rajem. Obcy zaatakowali Ziemię i Księżyc, praktycznie doszczętnie je zniszczyli, a ocaleńcy znaleźli schronienie na Tytanie. Nieliczne jednostki, które poddały się zabiegowi usunięcia pamięci, zostały na Ziemi. Do tej grupy należą Jack Harper (Cruise) i jego partnerka Victoria. On zajmuje się naprawą dronów, a ona jest jednoosobowym centrum dowodzenia – kontroluje jego wyprawy, kontaktuje się z bazą w kosmosie i dogląda wszelkiego porządku. Harper, mimo że na Ziemi czyhają na niego niezliczone zagrożenia, od czasu do czasu lubi zapuszczać się w różne rejony. Jedna z takich wypraw doprowadzi do odkrycia, które zmieni jego dotychczasowe życie, a rzeczywistość stanie się śmiertelnie niebezpieczna.
Z jednej strony Niepamięć jest trochę zlepkiem znanych nam już motywów, z drugiej – w połączeniu z całkiem niezłą muzyką, scenografią, wartką akcją i udanym aktorstwem staje się przyjemnym seansem, na którym niezauważenie spędzamy dwie godziny życia. Najlepiej z ekipy wypada zdecydowanie Riseborough, która gra Victorię. Bezgranicznie lojalna i oddana misji, nie kwestionuje żadnych wyborów przełożonej Sally, mimo że nie skończy się to dobrze. Tom Cruise jest po prostu sobą – trochę ponurym twardzielem, którego serduszko można jednak zmiękczyć, a przy okazji nadal potrafi akrobatyczne to i owo. Słabo wypada niestety Freeman – jako wioskowy mędrzec i opiekun ocalałych w ogóle się nie sprawdza.
Reasumując, może mało tutaj przepowiedni na obecne czasy, bo w końcu z obcymi nigdy nic nie wiadomo, ale jedno pozostaje niezmienne: umiejętność myślenia i podawania w wątpliwość zawsze się przydaje.
4. Droga, reż. John Hillcoat, thriller / science fiction, USA 2009. Występują: Viggo Mortensen, Kodi Smit-McPhee, Robert Duvall, Charlize Theron i in.
Nie każdy musi być wojownikiem. A przynajmniej nie w typowym znaczeniu tego słowa. Tu Ojciec jest wojownikiem dla Syna, ale nie chce walczyć o lepszy świat, nie chce być bohaterem. Zajmuje się tylko swoim dzieckiem i to jest dla niego najważniejsze. Kiedyś miał też piękną Żonę, ale zmęczona światem po apokalipsie pewnego dnia się poddała i odeszła. Świat nie jest już taki sam: nie ma słońca, skrytego za wieczną warstwą chmur, nie ma też roślinności ani zwierząt. To pustkowie, po którym poruszają się wyłącznie ostatnie niedobitki. Niektórzy ludzie to kanibale.
Droga jest przerażająca. To, jak wygląda zniszczona Ameryka, poraża. Spójrzcie za okno i wyobraźcie sobie, że nie ma tam drzew, ptaków, nie widać słońca ani gwiazd. To nietypowe kino postapokaliptyczne, ponieważ o katastrofie właściwie się nie wspomina i nie wiadomo, co do niej doprowadziło. Nie widać też ruin zniszczonych miast. Bohaterów otacza pustka, wszystko pozbawione jest kolorów.
Reżyser kładzie nacisk na siłę miłości rodzicielskiej, nadziei i poświęcenia. Stawia jedno z najważniejszych pytań: jak pozostać człowiekiem? Okazuje się, że zachowanie człowieczeństwa jest trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Ojciec już wie, że jego dni są policzone, ale poświęca wszystko dla Syna, który jest dla niego jasnością w mroku. Dla niego musi przetrwać każdy kolejny dzień.
Droga to nie film dla fanów superprodukcji i efektów specjalnych. To kameralny i klimatyczny obraz, który ogląda się jak najlepszy thriller, ale jednocześnie jest przesiąknięty smutkiem. Oby nam się to nigdy nie spełniło.
5. Snowpiercer. Arka przyszłości, reż. Joon-ho Bong, thriller / akcja / science fiction, Czechy / Francja / USA / Korea Południowa 2013. Występują: Chris Evans, Kang-ho Song, Ed Harris, Tilda Swinton i in.
Porzućmy wirusy i złych obcych.
Snowpiercer to nazwa pociągu przemierzającego Ziemię w epoce lodowcowej, która uniemożliwia jakiekolwiek życie na zewnątrz. Jego mieszkańcami są niedobitki ludzkości, którym udało się uniknąć katastrofy. Nie jest to niestety wygodny pociąg – ani nawet PKP Intercity – a niekończąca się podróż nie należy do przyjemnych: pasażerowie są brudni, okutani w łachmany i bardziej przypominają oszalałych więźniów z kolonii karnych niż ostatnich ludzi. Akcja nabiera rozpędu, gdy odrzuceni postanawiają walczyć o swoje prawa i ruszają na przód maszyny, tam, gdzie skryli się lepiej sytuowani.
Pociąg przypomina trochę nasz świat – ma swoje granice i różnych rządzących. Każdy wagon stanowi odrębny mikroświat i jednocześnie arenę walki, ma swojego przywódcę, który okazuje się albo sprzymierzeńcem, albo wrogiem, a najlepiej skutkuje argument pięści.
Na uwagę zasługuje przede wszystkim świetna ekipa aktorska: zarówno karykaturalna Tilda Swinton, narkoman i geniusz technologiczny Kang-ho Song, jak i zajmująca się najmłodszymi nauczycielka Alison Pill. Dzięki nim dostajemy niezłą dawkę groteskowego humoru, ale też reżyserowi udało się uwiarygodnić Snowpiercera jako „nową” Ziemię – podziały międzyludzkie mają się znakomicie bez względu na okoliczności. Najważniejsze to przetrwać.
Trudno było dokonać wyboru. Nie jest to też spis moich ulubionych ani najlepszych filmów – zwykle wybieram różne produkcje i tym razem też tak było. Nie chciałam się ograniczać do jednego motywu, ale sięgnąć po różne tytuły. Poza tym mamy przecież też Jestem legendą, World War Z, Interstellar, Wodny świat, Niebo o północy…
Filmów jest mnóstwo, więc można by wymieniać jeszcze trochę. Ważniejsze jest jednak coś innego: czy zdążymy się ocalić?