Imaginacje & Inspiracje

Sam przeciw wszystkim

Od zarania dziejów ludzkość dąży ku pełnej integracji. Metody wykorzystywane w tym celu bywają diametralnie różne: od łagodnej (niekiedy podprogowej) perswazji aż po brutalną siłę. Agitacje, podboje, przymusowe nawrócenia, rewolucje, wojny – wszystko to zawsze służy jednemu, a mianowicie narzuceniu innym (w sposób niekoniecznie oczywisty) własnej woli, zestawu norm, który uważa się w danej chwili za najwłaściwszy, może nawet jedyny słuszny.
Choć systemy wykreowane w ten sposób łączy idea zjednoczenia ludzi, z samej swej natury muszą ich podzielić. Najczęściej to zwyczajna hierarchizacja, od grupy pełniącej kluczową rolę aż do marginesu społecznego. Kiedy indziej klasyfikacja ma naturę dualistyczną. Z jednej strony mamy tych, którzy wpasowują się w schemat, z drugiej zaś wyłamujących się. Ci pierwsi muszą podporządkować sobie drugich bądź ich wyeliminować. Indywidualność zawsze postrzegano ambiwalentnie: bądź sobą, ale w ramach obowiązującego modelu. A przecież właśnie wykraczanie poza standardy myślenia umożliwia postęp, postawienie kolejnego kroku naprzód. Dlatego też do grona zwalczanych rewolucjonistów należeli najwięksi myśliciele. W konsekwencji spotykały ich prześladowania, ekskomunika, śmierć. Z tym, że moralne zwycięstwo poległych w imię idei stopniowo zmieniało schemat, aż do momentu, kiedy pojawiali się ich następcy i proces zaczynał się od nowa.

Kultura nie znosi próżni, dlatego tak koncepcja idealnego społecznego organizmu, jak jednostek wychodzących mu naprzeciw musiała prędzej czy później zostać wyrażona. Przyjmijmy, że na dobre zaczęło się to od Thomasa Moore’a oraz jego Utopii (z łac. „nie-miejsca”). Pisarz wykreował w niej topos absolutnej równości – idealistycznej mrzonki (wbrew pozorom wcale nie doskonałej), która zrealizowana, przeistoczyłaby się bez wątpienia w niebezpieczną ideologię (patrz: komunizm). Podobną drogą podążyli inni twórcy, starający się przy pomocy tego motywu ukazać wszelkie niedoskonałości swych czasów. Warto w tym kontekście przywołać chociażby powieść Ludzie jak bogowie H. G. Wellsa, która sprowokowała Aldousa Huxleya do napisania dystopii Nowy wspaniały świat – jednej z najwybitniejszych przedstawicielek gatunku.

Tym sposobem płynnie przeszliśmy do literackiej antytezy utopii: antyutopii, tudzież dystopii właśnie. Podstawowa różnica między tymi ostatnimi leży w stopniu prawdopodobieństwa oraz oparciu fabuły na socjologicznych obserwacjach, w czym przoduje ta druga. Za pierwszy XX-wieczny przykład antyutopii uważa się dzieło Rosjanina Jewgienija Zamietina, zatytułowane My, z 1921 roku. Opowieść o opresyjnym Państwie Jedynym zawiera wszystkie podstawowe elementy: organ nadzorczy (nazwany ironicznie Dobroczyńcą), techniki ograniczenia i kontroli obywateli (tzw. Dekalog Godzinny), śmiałków pragnących zniesienia reżimu i wreszcie pesymistyczną konkluzję – ludzie mogą do tego stopnia przywyknąć do zniewolenia, że nie widzą już innego rozwiązania. Poprzez propagandowe hasła: „Nie ma ja, jesteśmy my” czy „Rezygnujemy z wolności, żeby być szczęśliwymi” autor ukazuje potęgę systemu jako tworu, z którym jednostka (a nawet grupa jednostek) nie ma praktycznie szans, jest skazana na uległość.

Wiele z idei wprowadzonych przez Zamietina do kanonu odnaleźć można w fabule czołowych przedstawicieli tego rodzaju literatury. Koncept został nieco poszerzony w słynnym Nowym wspaniałym świecie Huxleya. Mieszkańcy Republiki Świata, uszeregowani w pięciu grupach (alfy, bety, gammy, delty oraz epsilony), są produktami klonowania oraz warunkowania, genetycznie predestynowanymi do określonych ról. Cywilizacja natomiast opiera się na trzech zasadach: Wspólności, Identyczności i Stabilności, odrzuca przeszłość oraz zachowania wykraczające poza normę, a wszelkie namiętności neutralizuje narkotykiem somą. Motyw braku akceptacji silnych emocji, które uniemożliwiają w pełni logiczne myślenie, stanowi zresztą kolejny popularny element większości dystopii, podkreślającyz gruntu nieludzki charakter idealnego państwa. W dziele Aldousa Huxleya nawet żywy obraz dawnych czasów – Rezerwat – odgrywa rolę dowodu na wyższość nowej cywilizacji. Pomiędzy tymi dwiema rzeczywistościami znajduje się John „Dzikus”, wychowany w prymitywnym społeczeństwie. Ma on większe aspiracje, jednak zetknąwszy się z kulturą londyńskiej metropolii, odkrywa, że nie pasuje do żadnej z grup, wybiera więc samotność. A kiedy nawet ten przywilej zostaje mu odebrany, dochodzi do dramatycznego wybuchu o tragicznych konsekwencjach. Zwieńczenie historii tego bohatera idealnie wpisuje się w pesymistyczny charakter powieści (aczkolwiek zasiane zostaje ziarenko nadziei, ale szczegółów zdradzać nie będę), wynikający z obawy autora o przyszłość rodzaju ludzkiego, czyniący z całości poruszającą przestrogę.

Także w Roku 1984 George’a Orwella kładzie się nacisk na podział społeczny. W miejscu akcji – totalitarnym mieście Londyn, części imperium Oceanii – wyróżnić można trzy warstwy ludzi: Partię Wewnętrzną, złożoną z najwyższych urzędników, sprawujących faktyczną kontrolę, Partię Zewnętrzną, urzędników niższego stopnia, wprowadzających w życie doktryny i postanowienia Wielkiego Brata (na poły boskiej figury, co do której istnienia nie można mieć nawet pewności), a także proli, klasę robotniczą, de facto cieszącą się największą swobodą ze względu na swoje całkowite zindoktrynowanie oraz polityczne zobojętnienie. Świat wykreowany w tej klasycznej powieści to świat wszechobecnej inwigilacji, terroru, a przede wszystkim manipulacji informacją, słowem, prawdą. Główny bohater, Winston Smith, jest w ten proces osobiście zaangażowany, zajmując się wymazywaniem wszelkich śladów po ludziach, którzy złamali prawo, przepisywaniem historii oraz redakcją tekstów w służbie Partii. Jako jednostka nieszczęśliwie świadoma wyraża protest przeciw systemowi, wpierw nieśmiały, w postaci tzw. myślozbrodni, potem – otwarty sprzeciw poprzez zakochanie się. Uczuć tego rodzaju bowiem zakazano. Winston ostatecznie ponosi klęskę, zostaje poddany praniu mózgu oraz zmuszony do zdrady ukochanej i przewartościowania swego sposobu postrzegania świata. Pomimo otwartego zakończenia, jego los został już rozstrzygnięty – zostanie zupełnie zapomniany, a jedynym ratunkiem dla ludzkości pozostaje nikła możliwość buntu proli.

Przenieśmy się teraz do Stanów Zjednoczonych i przyszłości, która w każdym miłośniku słowa pisanego wzbudzi ciarki przerażenia. Oto świat, w którym książek nie wolno czytać ani posiadać, w którym media ubarwiają szarą rzeczywistość, pokazując jej sfałszowaną wizję, w którym nastąpił upadek instytucji rodziny, a dzieci muszą non stop odreagowywać agresję wywoływaną przez szkolne nauczanie filmem. Taki obraz odmalował w 1953 roku Ray Bradbury w głośnym Fahrenheit 451. I tu główny bohater, Guy Montag, stanowi integralną część ideologicznej maszyny, bezwolny trybik – jest bowiem jednym ze strażaków odpowiedzialnych za niszczenie kontrabandy literackiej. Jego nienawiść względem beletrystyki pryska jak bańka mydlana po pierwszym kontakcie z literaturą. Wzbudza w nim ona głębszą refleksję, która skutkuje wystąpieniem przeciw systemowi. W odróżnieniu od poprzednich pozycji, w tej mamy do czynienia ze szczęśliwym finałem: oto rozpoczyna się proces odbudowy cywilizacji.

Swoisty konglomerat tych wszystkich idei to zaskakująco udany i ciekawy film Equilibrium z Christianem Bale’em w roli głównej. Wielkiego Brata zastępuje tu Ojciec, strażaków – klerycy, a somę – lek zwany Prozium. Historię utrzymano w naprawdę dobrym klimacie, choć ubrano ją rzecz jasna w szatę bardziej rozrywkową. Problemu tłumienia uczuć dotyka również debiut reżyserski George’a Lucasa, THX 1138, w którym to filmie ludzkość kontrolują policjanci-androidy, obowiązkowa jest spowiedź przed zatwierdzonym przez rząd bóstwem OMM-0910, a stosunków seksualnych zabroniono. Obywatele posiadają zamiast imion dziwne skróty oraz ciągi liczb. Odarcie z imienia służy pozbawieniu tożsamości, uczynieniu z jednostek funkcjonalnych narzędzi. Emocje za zbędne uznawane są też przez przywódców komuny z niedawno zekranizowanej powieści Dawca. W opisanej w niej społeczności, odizolowanej od reszty świata, każdy ma ściśle przydzieloną funkcję. Protagonista, młody chłopak Jonasz, otrzymuje istotne zadanie przechowania wspomnień o przeszłości. Niesie to ze sobą poważne konsekwencje, ponieważ z czasem zaczyna on dostrzegać niesprawiedliwość i okrucieństwo świata, w którym żyje.

Ostatnimi czasy nastąpił renesans gatunku (tak literacki, jak i kinowy), a wszystko to za sprawą trylogii Suzanne Collins Igrzyska śmierci wraz z ich ekranizacjami. Klasyki przywodzi na myśl podział państwa Panem na dystrykty, z których każdy dostarcza jakiegoś surowca tudzież pełni inną rolę, oraz Kapitol – enklawę zmanierowanej burżuazji. Pisarka stworzyła rzecz jasna państwo terroru, w nieświadomości trwają jednak jedynie mieszkańcy stolicy, mamieni przez władzę czczymi rozrywkami. Autorka wprowadziła też do opowieści nową taktykę podporządkowywania niepokornych: odbywające się rokrocznie tytułowe igrzyska, do których wybranych zostaje po dwóch uczestników z każdego dystryktu. Zostają oni zmuszeni do walki na śmierć i życie, kontrolowanej przez organizatorów uroczystości, zapewniających coraz to nowe zagrożenia. Główna bohaterka, Katniss Everdeen, poprzez swoje poświęcenie i męstwo na arenie oraz sprzeciw wobec narzuconych norm wyrasta na mimowolną bohaterkę, twarz rodzącej się rewolty. Pomimo koniecznego wątku miłosnego (notabene stanowiącego zazwyczaj istotny element dystopii) powieści wnoszą powiew świeżości, zaskakując przy tym brutalnością oraz bezwzględnością. Najciekawsze są jednak metody szerzenia propagandy i przeinaczania faktów za pomocą telewizji, kulisy praktyk, tak bardzo przypominających medialną dezinformację i machinacje, jakże charakterystyczne dla współczesnej polityki.

Znacznie mniejszą siłę rażenia ma cykl Niezgodna Veronici Roth. Kolory ubiorów,odróżniające poszczególne kasty – Życzliwych, Nieustraszonych, Altruistów, Prawych i Erudytów –przedstawionego w nim społeczeństwa (oddzielonego od nieprzyjaznego świata zewnętrznego wysokim murem), nie stanowią żadnej nowości, lecz wiążą się ze ścieżką wytyczoną przez dzieło Huxleya. Bardziej interesujący jest wątek tytułowych Niezgodnych. O przydzieleniu do danej grupy decyduje tutaj specjalny test osobowości, a osoby, które wykazują anomalne wyniki, określa się właśnie tym terminem i postrzega jako potencjalne zagrożenie. Dlatego protagonistka musi ukrywać swoją naturę, nieustannie narażona na śmiertelne niebezpieczeństwo. Podobnie jak w przypadku Igrzysk dochodzi tutaj do buntu, a sprzeciw kosztuje wiele. To także kolejny młodzieżowy bestseller, który trafił na duży ekran.

Podział na warstwy społeczne nie jest jednak jedynym spotykanym na kartach książek. Istnieje również starsza typologia: istnieją bowiem od zawsze ludzie zwyczajni oraz inni. O ile takich proli czy epsilony traktowano jak swego rodzaju podludzi, o tyle istnieją także jednostki, które reprezentują wyższy poziom ewolucyjny, narażone na brak akceptacji w równym (jeśli nie większym) stopniu.

Termin homo superior po raz pierwszy użyty został w Dziwnym Johnie Olafa Stapledona z 1935 roku. Powieść ta relacjonuje zdarzenia z życia tytułowego Johna, którego zdolności wykraczają poza te standardowo spotykane w społeczeństwie. Chłopiec coraz bardziej zdaje sobie sprawę ze swojej odmienności, przejawiającej się przede wszystkim w szybszym rozwoju. Staje się jasne, że kieruje się on również zupełnie inną moralnością, popełnia bowiem czyny przez normalnego człowieka postrzegane jako niezrozumiałe i odrażające. Odcinając się od ludzkości, ten nietzscheański Übermensch zaczyna poszukiwać podobnych sobie, a z czasem tworzy własne państwo na wyspie. Wskutek braku zrozumienia dochodzi ostatecznie do konfliktu podopiecznych Johna z przedstawicielami brytyjskiej floty, co poskutkowało inwazją oraz destrukcją kolonii. W świecie rządzonym przez podludzi jednostki pokroju głównego bohatera dzieła musiały ponieść klęskę, różnice okazały się zbyt wielkie. Najmocniejsza strona książki to właśnie sposób przedstawienia Innego, pokazanie go z perspektywy jednego z nas, z ukrytą sugestią, że pełne zgłębienie jego natury nigdy nie będzie nam dane.

Najważniejszym bohaterem swej opowieści czyni nadczłowieka także Osamo Tezuka w jednej z wczesnych mang Metropolis. Michi to sztuczna istota, wytworzona z komórek w warunkach laboratoryjnych na skutek promieniowania wywołanego przez plamy na słońcu. O wyjątkowości postaci świadczy głównie jej niezwykła siła, a jej wygląd zainspirowała rzeźba, znaleziona w muzeum. Nieświadom swojej tożsamości, żyje jak normalny człowiek do czasu, kiedy znajduje go zachłanny baron zbrodni, pragnący uczynić z niego swoją broń. Dzieło Tezuki szalenie trudno ocenić – z jednej strony cechuje je potworna naiwność, a hołd Disneyowi przejawiający się już w samej grafice jest aż nadto nachalny, z drugiej – odnajdziemy w tej mandze całe mnóstwo ciekawych odniesień kulturowych, a finał pozytywnie zaskakuje. W momencie poznania swej prawdziwej natury Michi jednoczy się bowiem ze swoimi prawdziwymi braćmi, robotami, i decyduje się zniszczyć ludzkość, buntując się przeciwko opresji człowieczeństwa (automatony bowiem wykorzystuje się do najpodlejszych prac, a w razie niesubordynacji – niszczy). Następuje niesamowita przemiana sympatycznego bohatera w antyherosa, gniewnego mściciela. Ostatecznie ponosi on jednak klęskę i traci życie. Niestety, niejednoznaczną konstrukcję protagonisty niweczy nieco idealistyczny obraz reakcji świata na jego śmierć: ludzkość przebacza, a nawet oddaje hołd nieszczęsnemu chłopcu. Mimo tych wszystkich wad, manga Tezuki pozostaje komiksem wartym uwagi, choćby ze względu na przestrogę przed próbą tworzenia sztucznego życia.

Wszystkie wspomniane tu dystopie i antyutopie łączy fakt, że ukazują (w bardziej zakamuflowanej postaci) prawdę o czasach, w których powstały. W tym tkwi ich siła, dzięki temu budzą taką fascynację. Równość od zawsze była abstraktem, podziały istnieć będą zawsze w tej czy innej postaci, nawet wewnątrz demokratycznych systemów, w teorii opartych na całkowitej równości. Można się z tym jednak pogodzić, dopóki ustrój nie staje się zbyt opresyjny. Żyjemy w czasach większej tolerancji i swobody jednostki i choć wciąż indywidualizm nie jest niestety postawą opłacalną w tym stopniu, co oportunizm czy konformizm, nie ma powodu do narzekań. Sęk w tym, że inne przewidywania Orwella czy Huxleya powoli się urzeczywistniają. Nasze działania już teraz obserwuje oko kamery, telewizja i gazety podają odpowiednio zredagowane „fakty”, jesteśmy poddawani ciągłej manipulacji, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Badania nad genetyką sprawiły też, że chwila, kiedy możliwa będzie kontrola urodzeń na skalę ukazaną w Nowym wspaniałym świecie, staje się niepokojąco bliska. Także obawy przeciwników robotyzacji nadal są niesłychanie zasadne, a my i tak przemy do przodu w imię postępu. Pozostaje liczyć na to, że ludzkość wie jednak, kiedy się zatrzymać, jakiej granicy nie przekraczać. Oby żadna z przywołanych przeze mnie czarnych wizji nie miała szansy się spełnić.

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %