Wielki spektakl drobnej kobiety
Michał
Ciemniewski: …to publiczność jadła jej z
ręki. Faktycznie, Zaz udowodniła, że jest dziewczyną potrafiącą narzucić tempo.
Ma w sobie coś z buntowniczej charyzmy Patti Smith czy Joan Jett, a i nie brak
jej dyrygenckiej zdolności do kierowania
publicznością. Zupełnie
jak u
Freddiego Mercury’ego! No i to ciągłe skakanie między stylami! Trzyczęściowe
przedstawienie, upływające pod znakiem oddzielnych kreacji dla każdej odsłony (chodzi zarówno o stylistykę, jak i o sceniczny
wizerunek), przenosiło nas od współczesnej francuskiej muzyki popularnej przez
tradycję uliczno-barowego gypsy jazzu aż do rewiowo-tanecznych rytmów.
Wszystko to trzymane było w ryzach przez jej charakterystyczny, emocjonalny
wokal. F-A-N-T-A-S-T-Y-C-Z-N-E!
Mnie
najbardziej podobała się druga, swingująca część. Zaz świetnie wykonała
Comme ci comme ça oraz Paris sera toujours Paris – obecnie ukochany
przeze mnie hit radiowy. Artyści złożyli też w tej części hołd Django
Reinhardtowi, jednemu z moich ulubionych gitarzystów, odgrywając brawurowo jego
słynną kompozycję Minor swing.
PW: Zobacz, jak szybko można nauczyć się polskiego. Zaz w przerwach między utworami grała, bawiła się z widownią i do tego całkiem sporo mówiła w naszym języku. Przyznasz, że było to urocze.
MC: Ja po francusku potrafię powiedzieć tylko „Citroën”, więc tym bardziej podziwiam szczerą chęć Isabelle do zmagania się z polszczyzną – wszak mieszkańcy kraju nad Sekwaną słyną z niechęci do nauki języków obcych.
Tekstów piosenek i francuskojęzycznych wypowiedzi artystki nie rozumiałem, zapewne mało kto je rozumiał. Ale nie przeszkadzało to w odbiorze muzyki. Emocje obywały się bez tłumaczenia i natychmiast udzielały się wszystkim zgromadzonym w klubie Progresja.
PW: Zaz przywróciła mi wiarę w muzykę. Jej twórczości nie można klasyfikować: to jazz, pop, blues, muzyka świata – wszystko zarazem. Co najważniejsze, każdy z tych elementów idealnie pasuje do pozostałych. Czułem się jak na dobrym musicalu.
Powiem szczerze, że wcześniej nie przepadałem za Zaz, a jednak jej koncert opuściłem z pozytywną energią i uśmiechem zadowolenia na twarzy.
MC: Mnie Zaz nie musiała niczego przywracać. Nie wiem jak ty, ale ja mam tak, że podobają mi się koncerty, które mi się podobają . Jeśli występ miał jakieś minusy, to ich nie zarejestrowałem, bo zupełnie wyzbyłem się obiektywizmu.
Czy warto było tłuc się na koncert przez całe miasto i w dodatku zabłądzić po drodze? Warto. Muzyczny klimat paryskiej ulicy bardzo mi pasuje, a Zaz to od teraz jedna z moich ulubionych emanacji kultury francuskiej. Wyprzedza nawet Zinedine’a Zidane’a i bagietki.
Allez
les Bleus! I niech Gerard Depardieu żałuje, że nie jest już Francuzem.