Ursula K. le Guin – fantastyka i antropologia (część pierwsza)
Dwa miesiące temu przedstawiłem sylwetkę wybitnego amerykańskiego pisarza s.f., Philipa K. Dicka. Bohaterka dzisiejszego tekstu, Ursula Kroeber Le Guin, to w moim odczuciu drugi po Dicku najwybitniejszy przedstawiciel fantastyki w USA, a jednocześnie jedna z najbardziej znanych i najbardziej klasycznych pisarek związanych zarówno z gatunkiem fantasy, jak i z fantastyką naukową. Jest to postać zasługująca na wiele uwagi, dlatego postanowiłem podzielić ten tekst na dwie części. W pierwszej z nich ukażę Ursulę najbardziej znaną, czyli fantastyczną. W kolejnej przywołam jej osiągnięcia w dziedzinie science fiction.
Le Guin ma duże osiągnięcia zarówno na polu literatury fantasy jak i fantastyki naukowej. Ostatecznie jednak etykietki nie są tak bardzo istotne, a wręcz mogą sprowadzać na manowce. W przypadku większości dobrych książek podziały gatunkowe są mało pomocne, a różne nurty mieszają się dosyć swobodnie. Gdybyśmy jednak mieli z tej klasyfikacji korzystać, to wydaje się, że w Polsce autorka znana jest bardziej jako pisarka fantasy – w dużej mierze za sprawą powieściCzarnoksiężnik z Archipelagu z 1968 roku, wydanej w latach 80. w znanej serii Stanisław Lem Poleca. Jest to pierwsza książka z sagi o czarnoksiężniku Gedzie i najbardziej znane dzieło z cyklu o Ziemiomorzu, którego akcja rozgrywa się w stworzonym przez Le Guin świecie – Archipelagu.
Ponieważ nie mogę w takiej sytuacji zrezygnować z osobistych wyznań, muszę przyznać, że Czarnoksiężnik… to jedno z największych książkowych przeżyć mojego życia. Nie bez znaczenia, oczywiście, było to, że książka ta stanowiła moją pierwszą albo drugą samodzielną i świadomą lekturę. Czytałem ją jako dziecko i zapewne niewiele wyłapałem z niej tego, co w głębokiej swej warstwie rzeczywiście zawierała. Zapamiętałem jednak fascynujący świat, niezwykłą historię, poetycki, piękny język oraz niezwykłą wizję magii i magów. Do tej pory uważam, że ten najbanalniejszy składnik każdego dzieła fantasy został przez Le Guin przetworzony wyjątkowo oryginalnie i inteligentnie. Najistotniejsze jednak – w każdym razie z mojego punktu widzenia – jest to, że właśnie dzięki tej książce sam zapragnąłem pisać. Z tego też powodu zawsze będzie dla mnie ważną lekturą i istotnym elementem mojej przeszłości.
Kolejne lektury nie odebrały Czarnoksiężnikowi… uroku, przeciwnie – jeszcze wyraźniej ukazały mi subtelną wielkość tej książki, jej niezwykły, chłodny i zarazem piękny, delikatny czar. Wszystko to zawierało się w prostej w zasadzie historii, tajemniczym, oryginalnym świecie i poetyckim, lecz odległym od patosu języku(świetnie oddał to w przekładzie Stanisław Barańczak). Skromność – żeby nie powiedzieć oschłość – i pewien dystans połączone z trudnym do uchwycenia lirycznym pięknem wypełniają tę krótką powieść. Jej bohaterem – podobnie jak (w mniejszym lub większym stopniu) w pozostałych częściach cyklu – jest Ged, czarodziej rodem z pasterskiej wioski, który w czasie akcji staje się najpotężniejszym magiem swoich czasów. Książka opowiada o jego drodze do osiągnięcia mocy i wiedzy, o jego pysze i gniewie oraz o młodzieńczym, głupim buncie. Wszystko to sprowadza na niego i innych moce ciemności i śmierci, przed którymi będzie musiał uciekać przez wyspy Archipelagu. Ged za pomocą magii przekraczającej jego siłę i wiedzę tworzy Cień, mroczne odbicie samego siebie, powstałe w świecie między Byciem a Niebyciem. Jedynym sposobem, aby pokonać Cień, jest odkrycie jego istoty, jego prawdziwej natury.
W tym momencie dochodzimy do sedna tego, czym jest magia w świecie Ziemiomorza. W tej rzeczywistości każde stworzenie i każda rzecz posiada imię w pradawnym języku tworzenia, mowie przynależnej drugiej oprócz ludzi inteligentnej rasie, czyli smokom. Wszystko, co istnieje na ziemi, ma nie tylko imię nadane przez ludzi, ale także imię „prawdziwe”, które zawiera w sobie jego rzeczywistą istotę. Każde imię to element wielkiego, przedwiecznego Słowa wypowiadanego przez cały czas istnienia wszechświata. Jego koniec jest równoznaczny z końcem Archipelagu.
Znajomość języka tworzenia oraz prawdziwych imion rzeczy i istot jest podstawą sztuki czarodziejskiej, ponieważ właśnie imiona i język dają władzę nad rzeczywistością, pozwalają nią manipulować, pozwalają czynić magię. Każdy, komu w tym miejscu przyszły na myśl teorie antropologiczne dotyczące języka lub kto przypomniał sobie ludy z odległych miejsc świata, które wierzyły w realną moc słów i imion, może z uśmiechem czytać dalej, gdyż jego skojarzenia są trafne. Ursula K. Le Guin to córka znanego antropologa kulturowego Alfreda Kroebera, jej koncepcja magii jest więc stworzona na podstawie teorii antropologicznych.
Czarnoksiężnik… to zarówno książka przygodowa dla młodzieży, jak i inteligentna opowieść o dojrzewaniu i zmaganiu się ze słabościami. Najpotężniejsi magowie niemal nie korzystają z czarów, gdyż wiedzą, że każdy ich czyn wywoła potężne konsekwencje. Moc nie daje im władzy i wolności, a wręcz przeciwnie – sprawia, że mogą czynić jedynie to, co jest konieczne, czego wymaga od nich abstrakcyjny porządek rzeczy, któremu służą. Nawet jeżeli brzmi to nieco banalnie, w gruncie rzeczy wcale banalne nie jest. Le Guin udała się trudna sztuka przedstawienia pewnych prostych prawd w sposób piękny i błyskotliwy. Przy tym wszystkim Czarnoksiężnik… to również świetna powieść przygodowa, stanowiąca ogromną inspirację dla kolejnych pokoleń twórców fantasy. Postaciom – a zwłaszcza głównemu bohaterowi – można zarzucić pewną posągowość, sprawiającą, że stają się one bardziej schematami niż osobami z krwi i kości. Jest to jednak problem jedynie tej części cyklu, gdyż pozostałe są już pisane nieco inaczej. Pierwszy tom ma w sobie sporo z baśni i legendy (a przy tym pozostaje nowoczesną powieścią), toteż postacie widzimy ze sporego dystansu.
Cały cykl opowiada o relacji między życiem a śmiercią, nie jest to jednak walka, gdyż obie te kategorie muszą się równoważyć, są od siebie zależne. Ciemność i śmierć – nienazwane, bezimienne – to u Le Guin elementy naszej natury, coś, czego nie da się pokonać. Można je tylko zaakceptować jako część świata,gdzie przyszło nam istnieć. Jest to mrok, który zawsze będzie gdzieś tam, poza naszą kontrolą, poza naszym rozumieniem, którego nie da się zrozumieć ani wytrzebić, ale który można przyjąć jako niezbywalny element rzeczywistości. Mrok ten wynika z naszych czynów i jest częścią naszego wewnętrznego świata.