Warszawa śpiewa Fogga
Lubię muzykę sprzed lat. Jako człowiek, który przeżył już prawie pięćdziesiąt wiosen, uważam oczywiście, że „kiedyś to się komponowało fajne kawałki”. A nawet z wiekiem skłaniam się ku twierdzeniu inżyniera Mamonia, że podobają mi się piosenki, które już kiedyś słyszałem. Najpewniej dlatego przypadła mi do gustu pierwsza płyta duetu Masecki – Młynarski, na której muzycy zagrali i zaśpiewali swingowe utwory z czasów międzywojennych.
Minął rok i mamy nowy krążek zespołu. Tym razem bohaterem uczyniono Mieczysława Fogga. Moja pamięć sięga czasów, gdy był on gwiazdą Telewizyjnego Koncertu Życzeń. To właściwie dwie ostatnie dekady życia artysty, zdążyłem więc naoglądać się rodziców tańczących jego Tango milonga. Ja w tamtym czasie słuchałem zupełnie innej muzyki, ale nestor polskiej piosenki mimochodem wszedł w moją pamięć na zawsze. Dziś, kiedy mam mniej więcej tyle lat, co moi rodzice wtedy, z większą sympatią patrzę na elegancko ubranego starszego pana, który z doskonałą dykcją czarował śpiewem.
Płycie nadano tytuł Fogg. Pieśniarz Warszawy, bo ze stolicą Polski był w swoim życiu związany najsilniej. Występował od 1928 roku, a po śmierci Maurice’a Chevaliera w 1972 był najstarszym aktywnym piosenkarzem świata. I z taką legendą zmierzyli się Masecki i Młynarski. Jak wyszło spotkanie duetu, wspartego zespołem Jazz Camerata Varsoviensis, z pieśniarzem Warszawy? Według mnie interesująco od strony aranżacyjnej, ale niejednoznacznie od wykonawczej. Chwilami nasuwało mi się pytanie – czy to na poważnie, czy to pastisz? Najlepiej z potyczki ze starą muzyką wyszły panie: Joanna Kulik (Związane mam ręce) i Agata Kulesza (Może kiedyś, innym razem). Natomiast śpiew Młynarskiego ociera się, moim zdaniem, o żart. Być może powoduje to jego maniera piosenkarza warszawskiej ulicy, chyba bardziej pasująca do repertuaru Stasia Wielanka niż Fogga. Z kolei, gdy Szymon Komasa swoim bas-barytonem wyśpiewuje przedwojenne piosenki, odbiera im lekkość. A przecież zapamiętaliśmy Fogga co prawda ubranego w smoking, ale niosącego szlagiery jak piórka.
Ale za to aranżacyjnie mamy tu same perełki klasycznego jazzbandu. To zasługa Maseckiego, który pięknie opracował wszystko w stylu międzywojennych zespołów przygrywających do tańca. Aranżer nie boi się niczego, ale zdaje sobie sprawę z tego, że lepsze jest wrogiem dobrego i nie zawsze trzeba silić się na oryginalność. Jazz Camerata Varsoviensis wykonuje więc porządną muzykę, wzbogaconą subtelnie o nowe brzmienia. Dzięki temu mamy utwory trzymające się oryginału, ale z delikatnym dodatkiem smyczków czy instrumentów dętych.
Jest to więc Fogg nieco inny, niż go pamiętamy, ale z pewnością taki też może stać się niezapomniany. Masecki i Młynarski mają swój styl i jeśli ktoś polubił ich debiutancką płytę, nie zawiedzie się krążkiem z piosenkami Fogga. Panowie tchnęli w nestora polskiej piosenki nowego ducha, ale ten duch nie straszy, tylko wywołuje zaciekawienie. Konsekwencja w manierze wykonawczej Młynarskiego, a także jazzowa swoboda aranżacyjna Maseckiego nie oznaczają raczej braku szacunku do dokonań mistrza Fogga. Są ich spójną artystycznie interpretacją, która jednych zadziwi, innych zaskoczy, a u wielu wywoła sentymentalny dreszcz emocji. Najwyraźniej dziś Warszawa tak właśnie śpiewa Fogga.