Przeczytaliśmy

Jedwabista sprawa

„Zajebista książka” – mógłbym napisać w pierwszym zdaniu recenzji tej książki naukowej, zatytułowanej What the F. Co przeklinanie mówi o naszym języku, umyśle i nas samych. Ale, kurwa, nie wypada na poważnym portalu o kulturze napierdalać przekleństwami. Dlatego ten tekst powinien zaczynać się tak:

No i mamy nareszcie analizę naukową wszystkich słów, których używamy w szczególnych okolicznościach. Przekleństwami, bo o nich mowa, zajął się językoznawca Benjamin Bergen i napisał o tym rozprawę. Napisał bez emocji o wyrazach z największą dawką energii na świecie. O takich, które pomagają nam wytrzymać fizyczne cierpienie (dowiedzione jest naukowo, że wykrzyczenie przekleństwa podnosi próg bólu), uzupełniają braki w słownictwie i są w stanie w zasadzie zastąpić każde zapomniane lub nieznane słowo.

Osobiście nie jestem entuzjastą przekleństw w literaturze, chociaż wiem, że autorzy usprawiedliwiają ich użycie sytuacją, rodzajem bohatera czy zwyczajami kulturowymi. Oczywiście człowiek jako tako wychowany nie powinien kląć jak szewc (z całym szacunkiem dla tego zawodu). Znajdźcie mi jednak choć jednego gentlemana, który choć raz nie „rzucił mięsem”, gdy uderzył się młotkiem w palec podczas wbijania gwoździa. Przekleństwa pewnie są z nami, odkąd człowiek zaczął się porozumiewać. Potrafimy je wypowiadać we wszystkich życiowych sytuacjach – w złości i radości. I prawdziwe siarczyste „kurwa mać!” ma zupełnie inne zabarwienie niż „motyla noga!”, a nawet niż zbliżone „kuźwa!”. Esencjonalne przekleństwo ma siłę rażenia i informuje jednoznacznie nasze otoczenie, że emocje, jakie nami targają, są naprawdę wielkie.

To one w niezwykły sposób pozwalają nam wyrażać cierpienie lub zadawać je innym. […] Z drugiej strony, kiedy przestrzelimy, użycie dokładnie tych samych słów zrobi z nas ordynarnych, nieokrzesanych prymitywów. W swoim najmroczniejszym wcieleniu wulgaryzmy mogą stać się narzędziem przemocy słownej, werbalnego poniżenia i umniejszania wartości, nawet klątwy. I właśnie ze względu na ich przeogromny wpływ zakazujemy ich używania (s. 18).

Książka Bergena nie jest dowcipnym tekstem człowieka, który sposób na pisane o przekleństwach znajduje w spojrzeniu z przymrużeniem oka. To pełnokrwisty, analityczny wykład naukowca, poprzedzony rzetelną pracą nad tematem. Zwykle takim tekstom brakuje lekkości i wypełnione są specjalistyczną terminologią. Natomiast profesor Bergen potrafi prowadzić wywód w sposób lekki i niezwykle ciekawy. Tak wyjaśnia rolę naukowca (czyli także swoją) w objaśnianiu świata:

Rolą naukowca nie jest zalecanie. Biolog na przykład nie zajmuje się pouczaniem pszczół czy ptaków, jakie strategie powinny wykorzystać podczas łączenia się w pary. Chemik nie instruuje gazów, jak stać się szlachetnymi. Naukowcy obserwują, dokumentują, opisują, pojmują i wyjaśniają. Językoznawcy nie starają po żadnej ze stron w odwiecznych sporach o przecinek oksfordzki czy wyższość biernika nad dopełniaczem (nawet jeśli właściwa odpowiedź jest jasna jak słońce). Zamiast tego starają się opisać i zrozumieć rzeczywisty język, który kotłuje się w umysłach takich jak wasze (s. 196).

Książka ma wszystkie zalety dobrego wykładu – jest odkrywcza, poparta przykładami i opowiedziana ze znawstwem. Tak, wydaje mi się, powinna być skonstruowana wypowiedź publiczna wykładowcy. Dowiecie się zatem, co mówi papież, gdy przeklina, jakie brzydkie słowa wymyślono na potrzeby Gwiezdnych Wojen, Gry o Tron czy Battlestar Galactica, ile wart jest jeden wyprostowany palec i co on ma wspólnego z językiem migowym. Poznacie znaczenie angielskich słów: „shit”, „fuck you” i zwrotów w rodzaju: „Mary tore me a new asshole”. Zdziwicie się, jak można je rozłożyć na językowe czynniki pierwsze i zająć się nimi, jakby były pieszczotliwie używanymi elementami międzyludzkiej komunikacji. Zobaczycie, jak ewoluowały słowa: „cock” i „bitch” oraz jak wyraz oznaczający pierwotnie po angielsku wiązkę chrustu stał się obraźliwym określeniem homoseksualisty.

Czy po lekturze What the F. będziecie mniej przeklinać? Czy wzrośnie wasz próg tolerancji (lub nietolerancji) brzydkich słów w życiu publicznym? A może przestaniecie wyrażać się niewłaściwie, krzycząc z bólu łagodniejsze „bulwa mać!”? Czy wspaniała rzecz przestanie być „zajebista” i stanie się „jedwabista”? Nie jestem pewien. Na pewno książka profesora Benjamina Bergena udowadnia, że można z ciekawością pochylić się nad „shitem”, pod warunkiem, że chodzi o analizy leksykalne.


autor: Benjamin K. Bergen

tłumaczenie: Zuzanna Lamża

tytuł: What the F. Co przeklinanie mówi o naszym języku, umyśle i nas samych

wydawnictwo: Copernicus Center Press

miejsce i rok wydania: Kraków 2019

liczba stron: 416

format: 140 × 215 mm

okładka: miękka

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %