Wrażliwy książę z pornobajki
Nie bez przyczyny powołuję się właśnie na tę pozycję (od dwuznaczności leksykalnych chyba nie ucieknę), Zimbardo przywołuje bowiem wyniki badań w specyficznym, określonym kontekście. Otóż posłużyły mu one do porównania sposobu, w jaki do zbliżeń cielesnych podchodzą kobiety, a w jaki – mężczyźni. Główna różnica, jak pisze Zimbardo, sprowadza się do dwóch spójników (spaczenie językoznawcy, wybaczcie): „lub” oraz „i”. Mężczyźni mają większą zdolność do rozdzielania bodźców – dla nich kobieta ma na przykład ładną twarz lub kształtną pupę. Wystarczy im zogniskowanie na jednym tylko elemencie, niekoniecznie psychicznym. Inaczej do sprawy podchodzą kobiety, one potrzebują komplementarności: po pierwsze, dla nich atrakcyjny mężczyzna ma ładną twarz i kształtną pupę, a po drugie, jest przy tym czuły, delikatny i troskliwy. Na pełny komfort składają się w tym przypadku zarówno elementy fizyczne, jak i psychiczne. Porcelanowa buźka Christiana Greya i jego umięśniony tors zatem uznajemy za sprawy ważne, lecz nie najważniejsze. To ciut za mało jak na ekstazę.
Przystojny, wykształcony, a przy tym dobry, wrażliwy, romantyczny i rycerski Grey mógłby nazywać się inaczej. To mógłby być Batman, Superman, James Bond czy jeden z mitologicznych herosów – imię tak naprawdę nie ma znaczenia. Cechą wyróżniającą, najważniejszą w konstrukcji tej postaci jest jej doskonałość i niedoskonałość zarazem. Spójrzmy: Christian osiągnął sukces zawodowy, ale nie zdołał poradzić sobie z mrokami przeszłości. Zaspokaja swoje najśmielsze żądze erotyczne, ale w skrytości serca wciąż marzy o prawdziwej miłości. Niby pracuje od rana do nocy, a jednak znajduje czas na rozmowę ze studenciarą pracującą w szkolnej gazetce. Ma wysoko rozwinięte poczucie sprawiedliwości, docenia piękno, nie zatracił ideałów… Przykłady można mnożyć. To prawdziwy książę – zmienił się tylko koń, którego zastąpiono helikopterem – a skoro taki to cudowny, kochany mężczyzna, to przecież czasem można mu się dać sponiewierać.
Połączenie czułego głaskania po główce z dzikim smaganiem pejczem po tyłku nie brzmi zbyt realistycznie, ale trudno odmawiać tej wizji waloru idealnego uzupełniania się jej elementów. Christian Grey doskonale wpisuje się w kobiecy model potrzeb, opierający się na spójniku „i” – stanowi jedno wielkie zdanie złożone łączne, przy czym liczba członów składowych tego zdania powiększa się wraz z przyrostem liczby fanek perwersyjnej trylogii. Bohater spełnia tak wiele kobiecych wymagań, że nawet jego wady zyskują w oczach odbiorców (odbiorczyń?) usprawiedliwienie. Gigantyczny sukces historii o Greyu zaczął się nie od samego seksu – ma on swój początek w najzwyklejszej historii o Kopciuszku, który właśnie znalazł swojego księcia z bajki. Mężczyzna wykreowany przez E L James zapewnia swojej wybrance (a więc pośrednio także każdej z czytelniczek) przede wszystkim uczucia i spełnienie intelektualne – to właśnie ta baza sprawia, że opis nagiego torsu głównego bohatera potrafi wywołać spazmy podniecenia. Ekstaza to naturalna konsekwencja obcowania z komplementarnością ciała, duszy i umysłu Christiana Greya.
Prosta analiza zaprowadziłaby nas zapewne do wniosku, że produkty greyopodobne wiążą się po prostu z narastającą erotyzacją kultury masowej. Pochylmy się przez chwilę nad programem Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy – sceny seksu między uczestnikami stanowiły jeden z podstawowych składników każdego odcinka, a sami bohaterowie zapewne zostali wybrani do programu między innymi z powodu swojego elastycznego stosunku do nawiązywania relacji erotycznych. Nie sposób zaprzeczyć, że momentami program niebezpiecznie zbliżał się do poziomu filmu pornograficznego. Co jednak stało się po emisji jednej z serii? Postacie grające pierwsze skrzypce, czyli Trybson i Eliza, stały się… kochającymi rodzicami owocu swojej miłości. Od czasu do czasu docierają do mediów plotkarskich informacje o szczęśliwym związku tych dwojga. Kopciuszek znowu znalazł księcia, który zadbał i o nią, i o małe Kopciusiątko, nawet jeśli ten książę wcześniej ostro przyświntuszył. Czyżby Grey w wersji „made in Warsaw”?
Popkulturowa wizja seksualnej ekstazy wychodzi mocno poza
pejcz, łańcuchy, jęki i opisy masturbacji. A dokładniej: wysuwa te elementy na
pierwszy plan, lecz nie wyrzeka się starych, dobrych mechanizmów konstruowania
historii. Nie wyzbywa się polaryzacji bohaterów (szara myszka – macho, biedna
studentka – bajecznie bogaty biznesmen, dziewica – wytrawny kochanek,
dziewczyna z zasadami – mężczyzna odreagowujący życiowe zawirowania). Nie
rezygnuje z romantycznej otoczki i nawracania zagubionego młodzieńca na
prawdziwą miłość. Sprzęga śmiałe opisy erotyczne ze wzruszającymi opowieściami
o tym, że każdy z nas tak naprawdę szuka prawdziwego uczucia – nawet jeśli na
co dzień zabawia się w rozmaitych pokojach uciech. Odbiorcy potrzebują zresztą
tego samego. Jasne, że chodzi o seks (zaczęło się wszak od romansideł typu harlequin), ale po tych wszystkich
zabawach warto się jednak do kogoś przytulić. Kopciuszek potrzebuje swojego księcia.