PrzeczytaliśmyRecenzje

Wrażliwy książę z pornobajki

Ponad 100 milionów – tyle egzemplarzy trylogii o losie nieziemsko przystojnego i niesamowicie perwersyjnego biznesmena Christiana Greya sprzedało się już w księgarniach na całym świecie. To inaczej 100 milionów rozemocjonowanych czytelników (czytelniczek?). 100 milionów przypadków wwiercania się w arkana lubieżnej seksualności. 100 milionów książek, którym przecież – delikatnie mówiąc – sporo brakuje do literackiej doskonałości, a które jednak przekładają się na 100 milionów utargu, czyli czystego zysku. Wspólny mianownik? Ekstaza. Ale jaka? I skąd ona?
Odpowiedź niby nasuwa się automatycznie: seks, seks i jeszcze raz seks na każdej stronicy. Na takiej samej zasadzie funkcjonuje także choćby Klub Julietty autorstwa Sashy Grey (sic!), kontrowersyjnej gwiazdy porno. Do pewnego stopnia samo opisywanie sadomasochistycznych praktyk wystarczy, aby osiągnąć rodzaj przyjemności czytelniczej – a może bardziej fizycznej, ponieważ z badań wynika, że samo odbieranie słownych/obrazowych/dźwiękowych treści erotycznych wystarcza nam do tego, aby poczuć podniecenie. Pisze o tym między innymi prof. Philip Zimbardo (znany przede wszystkim z tzw. eksperymentu więziennego) w swojej najnowszej książce Gdzie ci mężczyźni, napisanej wespół z Nikitą Coulombe.

Nie bez przyczyny powołuję się właśnie na tę pozycję (od dwuznaczności leksykalnych chyba nie ucieknę), Zimbardo przywołuje bowiem wyniki badań w specyficznym, określonym kontekście. Otóż posłużyły mu one do porównania sposobu, w jaki do zbliżeń cielesnych podchodzą kobiety, a w jaki – mężczyźni. Główna różnica, jak pisze Zimbardo, sprowadza się do dwóch spójników (spaczenie językoznawcy, wybaczcie): „lub” oraz „i”. Mężczyźni mają większą zdolność do rozdzielania bodźców – dla nich kobieta ma na przykład ładną twarz lub kształtną pupę. Wystarczy im zogniskowanie na jednym tylko elemencie, niekoniecznie psychicznym. Inaczej do sprawy podchodzą kobiety, one potrzebują komplementarności: po pierwsze, dla nich atrakcyjny mężczyzna ma ładną twarz i kształtną pupę, a po drugie, jest przy tym czuły, delikatny i troskliwy. Na pełny komfort składają się w tym przypadku zarówno elementy fizyczne, jak i psychiczne. Porcelanowa buźka Christiana Greya i jego umięśniony tors zatem uznajemy za sprawy ważne, lecz nie najważniejsze. To ciut za mało jak na ekstazę.

Przystojny, wykształcony, a przy tym dobry, wrażliwy, romantyczny i rycerski Grey mógłby nazywać się inaczej. To mógłby być Batman, Superman, James Bond czy jeden z mitologicznych herosów – imię tak naprawdę nie ma znaczenia. Cechą wyróżniającą, najważniejszą w konstrukcji tej postaci jest jej doskonałość i niedoskonałość zarazem. Spójrzmy: Christian osiągnął sukces zawodowy, ale nie zdołał poradzić sobie z mrokami przeszłości. Zaspokaja swoje najśmielsze żądze erotyczne, ale w skrytości serca wciąż marzy o prawdziwej miłości. Niby pracuje od rana do nocy, a jednak znajduje czas na rozmowę ze studenciarą pracującą w szkolnej gazetce. Ma wysoko rozwinięte poczucie sprawiedliwości, docenia piękno, nie zatracił ideałów… Przykłady można mnożyć. To prawdziwy książę – zmienił się tylko koń, którego zastąpiono helikopterem – a skoro taki to cudowny, kochany mężczyzna, to przecież czasem można mu się dać sponiewierać.

Połączenie czułego głaskania po główce z dzikim smaganiem pejczem po tyłku nie brzmi zbyt realistycznie, ale trudno odmawiać tej wizji waloru idealnego uzupełniania się jej elementów. Christian Grey doskonale wpisuje się w kobiecy model potrzeb, opierający się na spójniku „i” – stanowi jedno wielkie zdanie złożone łączne, przy czym liczba członów składowych tego zdania powiększa się wraz z przyrostem liczby fanek perwersyjnej trylogii. Bohater spełnia tak wiele kobiecych wymagań, że nawet jego wady zyskują w oczach odbiorców (odbiorczyń?) usprawiedliwienie. Gigantyczny sukces historii o Greyu zaczął się nie od samego seksu – ma on swój początek w najzwyklejszej historii o Kopciuszku, który właśnie znalazł swojego księcia z bajki. Mężczyzna wykreowany przez E L James zapewnia swojej wybrance (a więc pośrednio także każdej z czytelniczek) przede wszystkim uczucia i spełnienie intelektualne – to właśnie ta baza sprawia, że opis nagiego torsu głównego bohatera potrafi wywołać spazmy podniecenia. Ekstaza to naturalna konsekwencja obcowania z komplementarnością ciała, duszy i umysłu Christiana Greya.

Prosta analiza zaprowadziłaby nas zapewne do wniosku, że produkty greyopodobne wiążą się po prostu z narastającą erotyzacją kultury masowej. Pochylmy się przez chwilę nad programem Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy – sceny seksu między uczestnikami stanowiły jeden z podstawowych składników każdego odcinka, a sami bohaterowie zapewne zostali wybrani do programu między innymi z powodu swojego elastycznego stosunku do nawiązywania relacji erotycznych. Nie sposób zaprzeczyć, że momentami program niebezpiecznie zbliżał się do poziomu filmu pornograficznego. Co jednak stało się po emisji jednej z serii? Postacie grające pierwsze skrzypce, czyli Trybson i Eliza, stały się… kochającymi rodzicami owocu swojej miłości. Od czasu do czasu docierają do mediów plotkarskich informacje o szczęśliwym związku tych dwojga. Kopciuszek znowu znalazł księcia, który zadbał i o nią, i o małe Kopciusiątko, nawet jeśli ten książę wcześniej ostro przyświntuszył. Czyżby Grey w wersji „made in Warsaw”?

Popkulturowa wizja seksualnej ekstazy wychodzi mocno poza pejcz, łańcuchy, jęki i opisy masturbacji. A dokładniej: wysuwa te elementy na pierwszy plan, lecz nie wyrzeka się starych, dobrych mechanizmów konstruowania historii. Nie wyzbywa się polaryzacji bohaterów (szara myszka – macho, biedna studentka – bajecznie bogaty biznesmen, dziewica – wytrawny kochanek, dziewczyna z zasadami – mężczyzna odreagowujący życiowe zawirowania). Nie rezygnuje z romantycznej otoczki i nawracania zagubionego młodzieńca na prawdziwą miłość. Sprzęga śmiałe opisy erotyczne ze wzruszającymi opowieściami o tym, że każdy z nas tak naprawdę szuka prawdziwego uczucia – nawet jeśli na co dzień zabawia się w rozmaitych pokojach uciech. Odbiorcy potrzebują zresztą tego samego. Jasne, że chodzi o seks (zaczęło się wszak od romansideł typu harlequin), ale po tych wszystkich zabawach warto się jednak do kogoś przytulić. Kopciuszek potrzebuje swojego księcia.

Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, zastępczyni redaktor naczelnej portalu, zajmuje się także redakcją i korektą portalowych artykułów. Miała być lekarzem, ale została językoznawcą i uważa, że lepiej nie mogła wybrać. Obserwuje rzeczywistość z wrodzoną dociekliwością w myśl zasady, że ciekawość to pierwszy stopień nie do piekła, lecz do wiedzy. Wiecznie wierzy – w świat, w ludzi, w uczucia, w język, w Słowo.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %