Zabójcze igraszki Pana Mercedesa
Choć trzon fabuły wydawać się może zgoła schematyczny, King prędko zaczyna bawić się kliszami, podobnie jak uczynił to z motywem zombie apokalipsy w Komórce. Punktem wyjścia staje się oczywiście starcie na linii „emerytowany detektyw na krawędzi samobójstwa – ten, który mu uciekł”, a niejako jedynie w tle (przynajmniej do pewnego momentu) przewija się plejada pełnokrwistych postaci.
Psychologia bohaterów jest z pewnością jedną z mocniejszych stron książki – na podwalinach klasycznego wzorca psychopaty King zbudował złożony charakter z historią. Nie można jednak temu współczesnemu terroryście jakoś szczególnie współczuć, zbyt mocno razi jego całkowity brak norm moralnych, zbyt mocno przypomina on Normana Batesa w swojej patologicznej miłości do matki. Jeszcze silniej oddziałuje fakt, że dla niego to wszystko stanowi czczą rozrywkę: z zatrważającą beztroską i demonicznym wyrachowaniem stara się doprowadzać ludzi do samobójstw, świętuje przeszłe oraz teraźniejsze zgony z makabryczną radością. Najbardziej jednak zaskakuje nas jego drugi zawód (jest też serwisantem sklepu z elektroniką) – niespodzianka mile widziana oraz przekorna – przydający jego osobie dodatkowego mrocznego kolorytu. Straszliwą cenę za jego krwawe zabawy (media zwą go nawet Jokerem) płacą wyłącznie inni. To prawdziwy nihilista XXI wieku, świadomy swojego spaczenia.
Nieco bardziej jednowymiarowy jest jego przeciwnik, emerytowany detektyw Hodges, jednak w jego dążeniach do sprawiedliwości towarzyszą mu o wiele ciekawsi protagoniści, a on sam już od początku wzbudza w czytelnikach wiele sympatii. Na uwagę zasługują zwłaszcza Jerome – jego siedemnastoletni czarnoskóry pomocnik i przyjaciel – oraz neurotyczna Holly – pasjonatka komputerów i wszelkiej nowoczesnej technologii.
Akcja powieści zostaje zresztą umiejscowiona w roku 2010 – w okresie przejścia „starego” w „nowe”, powolnego wycofywania dawnego sprzętu, narastania rozwoju technicznego, coraz większej dominacji portali internetowych czy iPadów. Wszystko to ma ogromny wpływ na akcję, ponieważ antagonista detektywa Hodgesa jest szalenie zdolnym inżynierem oraz informatykiem, wpływającym na swoje ofiary także przy pomocy czatu Pod Niebieskim Parasolem Debbie. Jego niezwykłe wynalazki, Gadżet Jeden i Gadżet Dwa, pomagają mu popełniać przestępstwa w taki sposób, aby uniknąć złapania przez policję, a prosta bomba skonstruowana w warunkach domowych zagraża tysiącom osób.
To jednak zaledwie jeden z aspektów, które czynią tę powieść całkiem realistyczną. King porusza istotne problemy dzisiejszych czasów – rosnące zagrożenie terroryzmem, handel bronią, hakerstwo (oraz niewłaściwe korzystanie ze współczesnych wielorakich nowinek technicznych), a także poniekąd uniwersalne kwestie bezrobocia czy patologii społecznych. W ironiczny sposób zaznaczony zostaje również temat muzycznych idoli młodzieży (przykład Justina Biebera, wzmiankowany zresztą, czy zespołu One Direction aż cisnie się na usta).
Tekst naszpikowano na dodatek zupełnie naturalnymi nawiązaniami do wytworów popkultury: książek, filmów, seriali… Jakże to charakterystyczne dla całej prozy tego autora. Puszcza on niejednokrotnie oko do fanów swojej twórczości i jej rozlicznych adaptacji, wplatając z wielką swobodą aluzje do Christine Johna Carpentera czy miniserii To. Często pojawiają się również odniesienia do powieści detektywistycznych, a sam wizerunek PI (skrót od Private Investigator) z produkcji typu noir zostaje zabawnie przywołany i odgrywa nawet zaskakująco istotną rolę. Wszystko składa się na przekonujący obraz sposobu myślenia amerykańskiego społeczeństwa.
Język jawi się jako niezwykle potoczysty – brak szczególnych dłużyzn czy wybitnie zbędnych fragmentów, aczkolwiek akcja rozkręca się niespiesznie. Dzięki temu książkę czyta się szybko i z niekłamaną przyjemnością, przy czym niejednokrotnie można przyłapać się na poczuciu kompletnego zszokowania, co dodatkowo świadczy na jej korzyść. Wszystko to raczej zasługa tego, że King jest, jak to już wielokrotnie podkreślano, po prostu świetnym rzemieślnikiem.
Dobrym zabiegiem okazały się narracyjne przeskoki, które sprawiają, że możemy obserwować zdarzenia z perspektywy różnych postaci – najczęściej Hodgesa bądź Pana Mercedesa (król horroru zdaje się tu czynić zadość dość popularnej teraz taktyce pokazywania punktu widzenia mordercy).
Jedyne, do czego można się przyczepić, to niestety tłumaczenie – kiepsko wypada stylizowany slang murzyński, sztucznie brzmi słowo „sprafca”, którego pisownia wyróżnia zbrodniarza (eksperymenty z błędną pisownią obecne w prozie Kinga nie mają szczęścia, jeśli chodzi o rodzime przekłady) – oraz samo zakończenie, które wydaje się zbędne. Cieszy na pewno, jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, brak jednoznacznego happy endu, gdyż finał zakrawa przez to na wręcz boleśnie życiowy, a konieczna obecność wątku romantycznego może zostać wykorzystana w sposób iście dramatyczny.
Panu Mercedesowi brak ikry obecnej w innych dziełach Kinga –
książka cierpi przez brzemię prostoty gatunku. Zasługuje za to z pewnością na
miano przyjemnej lektury wprost wyśmienicie wpisującej się w hollywoodzkie
standardy, nie dziwi więc, że prawa do ekranizacji wykupiono bardzo szybko. To
dobra odskocznia od cięższej beletrystyki ojca Carrie, pełnej mroku oraz makabry. Świetnie zatem, że stanowi zaledwie
pierwszą odsłonę literackiego eksperymentu. Nie wątpię, że po kolejną część
cyklu – Finder’s Keepers – warto
będzie sięgnąć w równym stopniu co po jej poprzedniczkę.
autor: Stephen King
tytuł: Pan Mercedes
wydawnictwo: Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
miejsce i rok wydania: Warszawa 2014
stron: 576
format: 140 x 205 mm
oprawa: miękka