Zapomniany Antoni Lange – spirytysta, prekursor, prekognita
Literatura
to doprawdy niewdzięczna pani. Kapryśna, zmienna, wybredna, wybierająca sobie faworytów
według niepojętych reguł. Wkradnięcie się w jej łaski to niełatwa rzecz, a utrzymanie
się na szczycie – mało prawdopodobny scenariusz. Sukces niektórych dzieł to zaś
kwestia przypadku, wynik sprzyjających okoliczności, które pozwoliły danemu
artyście wypłynąć i zapisać się złotymi zgłoskami w historii kosztem innych
(często pomimo ich talentu), zepchniętych w otchłań zapomnienia. Z drugiej zaś
strony – ileż to pereł dawnej epoki, które lśniły niegdyś pełnym blaskiem,
przepadło potem bez śladu wraz z nazwiskami swoich twórców? Podobny los spotkał
niestety wyjątkowego pisarza z przełomu XIX i XX wieku, Antoniego Langego.
Był
on personą na miarę swoich – jakże ciekawych – czasów, burzliwych historycznie
(I wojna światowa) i kulturowo. Tworzył bowiem na przełomie trzech okresów
polskiej literatury: pozytywizmu, Młodej Polski oraz dwudziestolecia
międzywojennego. Wychował się jeszcze w ideałach romantyzmu, ale podjął polemikę
zarówno z klasyczną konwencją, jak i z patriotycznym nacjonalizmem. Pragnął
otworzyć Polskę na resztę świata, lecz jednocześnie zachować indywidualizm myśli
jej obywateli. Był zbuntowanym żydem o poglądach lewicowych, który przeszedł na
katolicyzm i na dodatek postulował pełną polonizację narodu wybranego przez
zawieranie małżeństw wyznaniowo mieszanych. Oprócz tego słynął jako istny lew
salonowy, obracający się w kręgach rodzimej cyganerii (Żeromski, Reymont,
Przerwa-Tetmajer), ale też uczestnik francuskich „obiadów czwartkowych” Stéphane’a Mallarmégo, człowiek światowy. Dzięki
dużym zdolnościom językowym jako pierwszy zmierzył się z przekładem Edgara
Allana Poego czy Charlesa Baudelaire’a. Dla swojego siostrzeńca Bolesława
Leśmiana (z którym dzielił zainteresowanie słowiańskim folklorem) jawił się
przez to zapewne jako inspirujący człowiek. W poglądach – dekadent i nihilista,
w liryce – śmiały eksperymentator (stosował układy stroficzne praktycznie niewykorzystywane wcześniej w polskiej
poezji, takie jak np. akrostych, stornella czy choreodaktyl). Obok
Jerzego Żuławskiego jeden z pionierów krajowej literatury fantastycznonaukowej.
Był erudytą i poliglotą, tłumaczem, poetą i filozofem, mistykiem, krytykiem
literackim i krzewicielem tradycji Wschodu. I wreszcie: intelektualistą zdolnym
udatnie przewidzieć tendencje współczesności, któremu przyszło umrzeć samotnie,
bezdzietnie, w biedzie i ogólnym zapomnieniu.Ten
jakże złożony, niejednoznaczny obraz odzwierciedla się w wielowymiarowej twórczości
Langego: pełnej literackich aluzji, bogatej językowo (jej lektura to wyśmienita
sposobność do zetknięcia się z ówczesną polszczyzną!) oraz przesiąkniętej
wpływami azjatyckimi. W tych tekstach od razu wyczuwalna jest polemika z
koncepcjami romantycznymi, inspiracja Nietzschem i pesymistycznymi pismami
Schopenhauera. Raz po raz powraca motyw cykliczności czasu oraz wpływu tego, co
nadnaturalne, na naszą rzeczywistość. Między wierszami wybrzmiewają echa
doktryny buddyzmu. A nad wszystkim unosi się – nomen omen – duch modnego
ówcześnie spirytyzmu i innych „nauk” parapsychologicznych.Mamy
szczęście, że dorobek tego artysty postanowiło kilka lat temu przywrócić
potomnym wydawnictwo Universitas. W ramach serii o znamiennej nazwie Klasyka Mniej
Znana przypomina ono wybrane wiersze, zbiór opowiadań W czwartym wymiarze, a także jedyną powieść sensu stricto: Mirandę. Otrzymaliśmy dzięki temu wprost
idealny przekrój motywów i idei zaprzątających głowę pisarza, istną
kwintesencję Langego.Ale
choć jego zdolności rymotwórcze były legendarne, a poezja podług wielu – mistrzowsko
refleksyjna, najciekawiej prezentują się nieliczne przykłady krótkich form
prozatorskich, zebrane w bardzo skromnym tomie z 1912 roku. Część przypomina miniatury
kulturoznawcze, inne noszą ślady estetyki Poego (kryminalny Rebus, metafizyczne Rozaura i Lenora). Te
teksty wyróżnia jednak zupełnie inna cecha szczególna: wiele z nich zawiera prototypy
rzeczywistych osiągnięć uczonych z późniejszych okresów. Jak autor sam zauważa
we wstępie do drugiego (dwanaście lat późniejszego) wydania zbioru: „z
dziedziny fantazji przeszły do sfery badań i teorii naukowych” próby
odmładzania organizmu ludzkiego oraz dążenia do przywrócenia mu piękna
(zapowiedź operacji plastycznych, a także badań nad genetyką), ukryte znaczenie
rojeń sennych (psychoanaliza), prognoza destruktywnych zmian klimatycznych z
futurystycznego Memoriału doktora Czang
Fu-Li (globalne ocieplenie) czy koncepcja względności czasu, zahaczająca o
teorię Einsteina. Zresztą to właśnie opowiadania skupione wokół tej ostatniej
kwestii prezentują się wyjątkowo ciekawie na tle reszty. Przede wszystkim
fascynujący Władca czasu, w którym
naukowiec po zażyciu pewnego wschodniego specyfiku jest w stanie obserwować w
przyspieszonym tempie procesy zachodzące na poziomie komórkowym liścia, co nad
wyraz przypomina darwinowską ewolucję oraz etapy rozwoju gatunku ludzkiego. W Komecie zaś tytułowa kometa Halleya powoduje,
że świat przez pewien okres jest zmuszony poruszać się wstecz; obraz zachwianej
czasowo rzeczywistości staje się dla autora pretekstem do ironicznego
skomentowania społecznych konwenansów.Równie
godna uwagi jest Miranda. Mimo że minipowieść
przypomina strukturą Ludzi jak bogowie Wellsa
(o którego istnieniu Lange nie miał wtedy pojęcia) i straszy nieco
przekombinowanym wątkiem romantycznym (opierającym się na współistnieniu trzech
różnych form jednej kobiety), to jest na tyle bogata w rozmaite treści, tak zaskakuje
dopracowaniem świata przedstawionego i oryginalnością, że trzeba ją zaliczyć w
poczet lektur obowiązkowych dla wielbiciela rodzimej literatury. Odnajdziemy w
niej przecież nawiązania do Dantego i jego – tym razem niebiańskiej, nie
piekielnej – wędrówki, silne inspiracje eposami indyjskim, nie wspominając już
o tytule wziętym wprost z Szekspirowskiej Burzy
(imię jednej z bohaterek dramatu brzmi Miranda). Historia, zaczynająca się
niczym zapis dziejów Guliwera, ewoluuje stopniowo w antyutopijną
reinterpretację siedemnastowiecznego traktatu Miasto Słońca Thommasa Campanelli. Fascynacje
mediumiczno-ezoteryczne Langego łączą się w tym dziele z krytyką poniekąd
socjalistycznego ustroju w państwie nadludzi (nazwy rządzących nim ministerstw:
Miłości, Mądrości i Potęgi przywodzą na myśl Rok 1984 Orwella), którym udało się wyzwolić ducha z platońskiej i augustyńskiej
„klatki ciała”. W osiągnięciu wyższego poziomu egzystencjalnego i
technologicznego pomaga im substancja zwana Nirwidium (możliwa aluzja do
Norwida), stanowiąca prabudulec wszystkiego – tym samym pisarz poruszył
kwestię, z którą wciąż zmagają się współcześni naukowcy, rozbijający atom na
coraz to mniejsze elementy w poszukiwaniu drobnych składowych materii.Obecnie
utwory Langego są znane głównie dobrze zorientowanym polonistom czy wyjątkowym
erudytom, ewentualnie ludziom, którzy mieli szczęście natknąć się przypadkiem
na wydanie Universitas w bibliotece bądź antykwariacie. Tę twórczość spotkał
los wielu innych dokonań minionych epok, kiedyś jakże odkrywczych, obecnie – zdałoby
się – nadto archaicznych. Nie ma co ukrywać, że pewne hipotezy, na których
opierał się artysta, zostały później obalone lub zwyczajnie odrzucone jako
nonsens. Nie wszystkie pomysły prozaika można też uznać za szczególnie udane, a
do jego stylu trzeba się stopniowo przyzwyczaić. Utrata literatury tego pokroju
to jednak prawdziwa tragedia, należy zatem podjąć wszelkie starania, aby – raz
odnaleziona – nie odeszła znowu w niepamięć, lecz przetrwała w świadomości
ogółu.