Przeczytaliśmy

Co ślepa kuchnia widziała?

Kolejny raz trafiłem na książkę, która opowiada o pewnym okresie historii w sposób niekanoniczny. To znaczy ustawia najważniejsze z punktu widzenia Historii (pisanej z dużej litery) wydarzenia niejako na drugim planie, wysuwając na pierwszy z pozoru mało ważne aspekty życia (a może powinienem napisać „Życia”, bo to tutaj najistotniejsze). Okazuje się, że domowy rosół może z pewnej perspektywy być bardziej znaczący niż strajk, a zwyczaje kulinarne mieć większy wpływ na ludzi niż wizyta przywódcy zaprzyjaźnionego państwa.

Kuchnia to w każdym mieszkaniu jedno z najważniejszych pomieszczeń. Tutaj często dzieje się większość domowego życia. Dziś być może już mniej, bo i kanałów w telewizji jest więcej i gry komputerowe też angażują uwagę. Przed laty, w czasach PRL-u, kuchnia była miejscem swoistych eksperymentów kulinarnych, a gospodynie (jednak to głównie kobiety zajmowały się wtedy domem, stąd ten feminatyw) zamieniały się w czarodziejki. I nie chodzi o kuchnię fusion, tylko o wyczarowanie obiadu dla rodziny, kiedy lodówka jest niemal pusta. Zauważmy, że jednym z najczęściej pojawiających się w PRL-u haseł na transparentach protestujących robotników był „chleb”. Dlatego Monika Milewska w książce Ślepa kuchnia szuka związków jedzenia z ideologią w czasach PRL-u. Spójrzmy choćby na perypetie z coca colą.

„Orzeźwiający napój z bąbelkami przedstawiano początkowo jako niebezpieczny środek odurzający, za pomocą którego imperialiści zniewalają własny naród i pragną zniewolić inne (…) lub jako narkotyk w rękach agentów CIA, częstujących nim podczas werbunku. Łyk tego napoju sprawiał, że każdy z bohaterów socrealistycznych opowiadań tracił rewolucyjną czujność (s. 190)”.

Ale to się zmienia za czasów rządów Władysława Gomułki. Coca cola straciła moc ogłupiania socjalistycznych obywateli, na rynku pojawiły się napoje imitujące ten amerykański. Polacy mogli zatem spróbować napojów o nazwie: „cola cola”, „polo cola”, „extra cola”. Niestety nie były tak smaczne jak oryginał. Dlatego pewnie polscy przedsiębiorcy zaczęli zwracać uwagę władz na to, że coca cola może być „wysoce pokrzepiającym napojem dla mas pracujących”. Mogła pomóc polskim górnikom i hutnikom podnieść wydajność pracy. Gierkowska otwartość na zachodnie licencje przyniosła Polakom wreszcie „coca colę” i „pepsi colę”. Co ciekawe, oba konkurencyjne napoje w Polce produkowała firma Agros. Wkrótce jedni powtarzali za Agnieszką Osiecką „Coca cola to jest to”, a inni przekornie rzucali „Lepsi piją pepsi”. Do ciekawego fortelu uciekł się w ZSRR marszałek Żukow. Otóż namówił on Amerykanów do produkcji… bezbarwnej coli. Pił ją z butelek ozdobionych czerwoną gwiazdą, żeby wszystko wyglądało na degustację wódki.

Coca cola w Polsce miała decyzją władz trafić do proletariackiego klienta i początkowo nie przewidziano jej dostaw do luksusowych hoteli. Jednak sprzyjało to korupcji kelnerów i z pomysłu się wycofano. Napój okazał się przebojem mimo wysokiej ceny. Był synonimem luksusu i szybko stał się modny. Pili go wszyscy, bez względu na wiek, a dzieci miały dodatkową atrakcję, bo mniej więcej równolegle wymyślono grę w kapsle, a te od coli stawały się od razu uprzywilejowanymi zawodnikami.

Jeśli wspomniana coca cola trafiała do mas społecznych, to już choćby kiełbasa i szynka były często dostępne tylko wybranym. W 1945 roku powołano tzw. konsumy, czyli specjalne sklepy, w których mogli zaopatrywać się tylko przedstawiciele wybranych zawodów: pracownicy aparatu bezpieczeństwa, partyjni aparatczycy wysokiego szczebla i prokuratorzy. Konsumy szybko stały się ogromnymi przedsiębiorstwami, niektóre nawet z własnymi majątkami rolnymi. Z jednej strony sklepy dla specjalnej klienteli, a z drugiej obowiązek serwowania we wszystkich restauracjach (demokratyzacja gastronomii) tzw. obiadów popularnych. Miały z góry ustaloną stałą cenę i zwykle niską jakość. Ale dawały możliwość zjedzenia np. bigosu czy grochówki w wykwintnych salach restauracji hotelu Bristol. Ku wściekłości kelnerów, którzy woleli obsługiwać klientów bogatych, zagranicznych i zamawiających alkohol.

Autorka zgromadziła w Ślepej kuchni wiele innych przykładów związków pożywienia z polityką. To nie tylko na temat atrakcyjnych towarów czy zachodnich napojów. Znaleźć w niej można także opisy metod opieki państwa nad kobietami i dziećmi czy powstanie tzw. kafeterii, które przypominają dzisiejsze restauracje w sieci sklepów IKEA. W takim systemie każdy robotnik (dziś klient sieciówki) sam układa sobie posiłek wedle gustu. Zresztą żywienie zbiorowe było w PRL-u zadaniem ideologicznym. Miało odciążyć kobiety od obowiązków domowych i pozwolić im skupić się na pracy ku chwale socjalizmu. Z tym że nie zwalniało z rodzenia i wychowywania dzieci. W tych obowiązkach miały pomóc żłobki, przedszkola, świetlice i pralnie.

Książka Moniki Milewskiej jest ciekawą i rzetelną analizą tematu. Myślę, że mamy już dosyć publikacji opisujących historię PRL-u z punktu widzenia salonu. Teraz z największym zainteresowaniem szukamy czegoś, co opisywałoby ten okres od kuchni, łazienki czy dziecięcego pokoju. Bo jeśli w tamtym czasie najważniejszy był dla władzy człowiek, to spróbujmy jego opis obedrzeć z ideologicznej otoczki i spojrzeć na codzienność. Skoro doskonale już wiemy, co robił w pracy, w partii, na zebraniu organizacji młodzieżowej czy podczas czynu społecznego, to zajrzyjmy do z pozoru mniej ważnych miejsc jego życia. Dla kogoś, kto spędził dzieciństwo w PRL-u, takie książki nie tylko wywołują wspomnienia, lecz także uzmysławiają choćby to, że wszystkie smakowite obiady, jakie przyrządzała mama, były okupione bitwą w mięsnym czy potyczką w warzywniaku. Że żurek na płuckach i zupa owocowa nie były fanaberią szefa kuchni, tylko sposobem na braki mięsa.

Ślepą kuchnię z powodzeniem można zaliczyć do doskonałych opracowań historycznych, socjologicznych, etnograficznych i społecznych. Bardzo obszerna bibliografia i tekst główny „nadziany cytatami jak dobra kasza skwarkami” czynią z tej książki świetną kronikę trudnego okresu w dziejach nie tylko Polski. Sporo w niej naukowego zacięcia, ale też mnóstwo ciekawostek. To czyni tekst niezwykle interesującym i zajmującym. Ktoś, kto żył w PRL-u, przypomni sobie, pewnie z nostalgią, swoją młodość lub dzieciństwo.

Dla wszystkich pozostałych Ślepa kuchnia stanie się niezapomnianą okazją do wędrówki po niedawnych czasach zupełnie nieutartymi szlakami. Autorka bowiem prowadzi swoją opowieść nie głównym nurtem, ale zaglądając w zakamarki. To książka jakby z ruchomymi elementami, z obrazkami, które kryją wewnątrz jeszcze coś. I to owe „coś” Monika Milewska delikatnie przed nami odkrywa. Słowem – pasjonująca lektura dla ciekawych.

Warto jeszcze wspomnieć o surowej okładce projektu Mimi Wasilewskiej, który świetnie koresponduje z tematem książki.


autor: Monika Milewska

tytuł: Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL

wydawnictwo: PIW

miejsce i rok wydania: Warszawa 2022

liczba stron: 648

format: 160 × 240 mm

okładka: twarda

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %