KsiążkaPrzeczytaliśmy

Fake Dates and Mooncakes. Recenzja

Powieść Fake Dates and Mooncakes autorstwa Sher Lee od razu mniezainteresowała – wystarczyło spojrzeć na rozkosznego corgiego na okładce i azjatyckie ciasteczka, bym przepadła. Jedzenie i słodkie pieski? Yes, please! I choć – jak przystało na debiut książkowy – ma lepsze i słabsze momenty, to Fakes Dates and Mooncakes jest świetną propozycją na nadchodzące lato.

Dylan Tang jest nastolatkiem mieszkającym w Nowym Jorku. Na co dzień pomaga cioci, która prowadzi bar Wojownicy Woka, serwujący azjatyckie dania na wynos. Od niedawna przebywa z nią w mieszkanku nad knajpą, ponieważ matka Dylana zmarła po ciężkiej chorobie. Lokum dzielą jeszcze z dwójką dzieci tej kobiety oraz psem rasy corgi. Chłopak powoli godzi się z odejściem rodzicielki, ale i tak nadciągają ciemne chmury – ciotka ledwo wiąże koniec z końcem. Choć bar serwuje wyśmienite potrawy, to nie przynosi aż tak dobrych dochodów. Dylan ma jednak pewien plan: chciałby wystąpić w sławnym programie kulinarnym i zdobyć pierwsze miejsce. Nagrodą jest nagranie odcinka w dowolnej restauracji. Chłopak marzy o tym, by wspomóc ciocię i rozsławić jej bar. Napotyka jednak problem: przepis na fantastyczne księżycowe ciasteczka, które mają być konkursowym daniem, znała jedynie jego zmarła matka.

Pewnego dnia, by ratować sytuację w barze, Dylan wskakuje na rower i dostarcza zamówione dania. Wtedy też pierwszy raz spotyka Theo – przystojnego nastolatka pochodzącego z niezwykle bogatej rodziny. Spotkanie nie należy jednak do najprzyjemniejszych – Theo jest bliskim przyjacielem niezadowolonego klienta, który wyżywa się na Dylanie za błąd w zamówieniu. Jakież jest jego zdziwienie, gdy parę dni później nastolatek osobiście zjawia się w barze! Niewinna pogawędka staje się podstawą do częstszych spotkań, aż w końcu Theo prosi Dylana, aby udawał jego chłopaka na weselu kuzynki. Jak ta historia potoczy się dalej, zapewne wszyscy się domyślają.

Fake Dates and Mooncakes nie jest zaskakującą powieścią. Sher Lee stworzyła swoją historię, bazując na znanych kalkach. Sami bohaterowie nawet żartują, że ich przygody przypominają fabułę z filmu Bajecznie bogaci Azjaci. Powieść ta jest po prostu typową queerową komedią romantyczną, która ma być słodka do bólu, ma rozczulać i wywoływać uśmiech, a bohaterów powinno się polubić – i tak się dzieje! Nie ma co doszukiwać się tu głębi. Miłość wszystko napędza, a na koniec uczucie wygrywa, dający bajkowy happy end. Z jednej strony trudno było mi odłożyć tę powieść, bo ten ciepły świat mnie wciągał, a bohaterowie od razu zdobyli moją sympatię, lecz z drugiej strony chwilami nieco brakowało mi wiarygodniejszych wydarzeń. Pierwsza część książki podobała mi się zdecydowanie bardziej, podczas gdy w drugiej – poziom historii się obniżył, a wypowiedzi wypadały wątpliwie.

Autorka zapunktowała u mnie umiejętnym przemyceniem kultury azjatyckiej do powieści. Nie zasypuje czytelnika informacjami, z którymi nie wiadomo co zrobić, lecz stopniowo przybliża mu swój wykreowany świat. Zaczyna od kuchni – dań z Wojowników Woka – zgrabnie przechodzi do tradycji – Święta Środka Jesieni (w tym roku wypada 29 września!), a kończy na historii związanej z księżycowymi ciasteczkami, chińskich powiedzonkach i innych ciekawostkach. Podobało mi się to, z jaką naturalnością czytelnik wchodzi w świat Dylana i rozszerza swoją wiedzę na temat Azji. Przyznam, że podczas czytania o specjałach kuchni azjatyckiej ślinka sama napływała mi do ust!

Polubiłam również bohaterów. Dylan bywa nieco niezdarny i zagubiony, lecz jego chęć pomocy najbliższym, miłość do zwierząt i gotowość do poświęceń są absolutnie urzekające. Autorka obdarzyła nastolatka fajnym poczuciem humoru, więc niejednokrotnie zdarzyło mi się uśmiechnąć. Polubiłam także Theo – głównie dlatego, że pod postacią bogatego nastolatka skrywa się chłopak, który pragnie rodzinnego ciepła i rozumie, że to nie zawsze dobrobyt materialny świadczy o udanym życiu. Świetna jest również ciocia bohatera, która wnosi wiele ciepła do powieści, wspomoże dobrym słowem i uczy – nie tylko Dylana – że zawsze trzeba szukać jasnych stron.

PowieśćFake Dates and Mooncakes mimo pewnych mankamentów bardzo przypadła mi do gustu. To urocza historia o przyjaźni i miłości, której się nie spodziewamy. Jest przesłodzona i aż nazbyt idealna, ale czasami potrzebujemy takich opowieści – zabawnych, rozczulających, wzbudzających uśmiech i pozostawiających ciepło w sercu. Autorka w lekki sposób pokazuje czytelnikowi, że to nie pieniądze stanowią największą wartość tego świata, lecz przyjaźń, oddanie, lojalność i miłość. To dobra historia na osłodę życia czy oderwanie się od trudności. A przy okazji dowiemy się co nieco o kulturze azjatyckiej i pozachwycamy się uroczym pieskiem – czego chcieć więcej?

autor: Sher Lee

tytuł: Fake Dates and Mooncakes

przekład: Łukasz Małecki

wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

miejsce i data wydania: Kraków 2023

liczba stron: 320

format: 143 × 205 mm

oprawa: miękka ze skrzydełkami

Polonistka z wykształcenia, skandynawistka w przyszłości. Miłośniczka nauki, jedzenia, filmów oraz seriali. Wielbicielka literatury dziecięcej, młodzieżowej i fantastycznej, a zwłaszcza dystopii. Zakochana w Norwegii i norweskim, ogląda, słucha i czyta wszystko, co powstało w kraju nad fiordami. Darzy miłością pieski i świnki morskie. Redaktor naczelna tego przybytku. Od niedawna udziela się na bookstagramie @mons.reads.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %