Przeczytaliśmy

Przeklnij mnie!

Na początek muszę wyznać, że nie mogę być zupełnie obojętnym recenzentem książki Festiwale wyklęte Bartosza Żurawieckiego. A na pewno tej połowy tekstu, która dotyczy imprezy odbywającej się w moim rodzinnym mieście. Na dodatek w latach 90. XX wieku jako dziennikarz regionalnego dziennika opisywałem jego ostatnie edycje. Ale o tym na końcu.

Kołobrzeg i Zielona Góra – dwa miasta naznaczone peerelowskimi imprezami festiwalowymi o propagandowym charakterze. Pierwsza (Festiwal Piosenki Żołnierskiej) miała budować pozytywny obraz Ludowego Wojska Polskiego, druga (Festiwal Piosenki Radzieckiej) – pielęgnować przyjaźń ze Związkiem Radzieckim. Z perspektywy czasu można odpowiedzieć na pytanie – czy się udało? Połowicznie, bo zarówno LWP, jak i ZSRR same zadbały o to, żeby nie mówić o nich dobrze. Ale wspomnienia widzów i artystów są huraoptymistyczne. Jak sentyment za całym PRL-em i… młodością.

Autor (mój rówieśnik) nie miał łatwego zadania przy pisaniu książki Festiwale wyklęte. Jak każdy autor chciał napisać coś nowego o swoich bohaterach, ale obie imprezy już wcześniej doczekały się poważnych naukowych analiz i publikacji. O FPŻ pisała Karolina Bittner, a o FPR – Agnieszka Marczak. Na szczęście dla Żurawieckiego oba opracowania to sążniste teksty z określoną tezą. Festiwale wyklęte są lekturą lżejszą. Wielkim plusem książki jest to, że autor przejrzał ogromną ilość materiałów źródłowych, ponieważ chciał dotrzeć do festiwalowych ciekawostek. Odbył mnóstwo rozmów z ówczesnymi gwiazdami obu imprez. Powstał więc dość pełny obraz świata dwóch największych plenerowych imprez PRL-u.

Czytelnik, który ma na karku co najmniej pięćdziesiąt wiosen i musiał choć raz trafić na jedną z opisywanych imprez osobiście lub obejrzeć ją w telewizji, dowie się sporo zakulisowych szczegółów. A nieraz ze zdziwieniem stwierdzi – to ona/on też tam śpiewała/śpiewał? Bo, przyznajmy, Kołobrzeg i Zielona Góra miały swoje gwiazdy (nieraz to ci sami piosenkarze), ale w obu miejscach pojawiały się też niemal wszystkie znane twarze polskiej sceny rozrywkowej. Spróbujcie wymienić kilka nazwisk topowych piosenkarzy (a nawet aktorów) z lat 70., a okaże się, że przynajmniej raz pokazali się na jednej z nich. Jestem pewien, że od liczby nazwisk na liście uczestników obu festiwali niejednemu czytelnikowi może zakręcić się w głowie.

Niektórzy w swoich oficjalnych biografiach ukrywają ten fakt z obawy przed nazwaniem „pupilami systemu”. Ale są też tacy, którzy przyznają wprost, że imprezy były okazją do zarobienia sporych pieniędzy. Przede wszystkim na festiwalu żołnierskim, bo zaraz po koncercie finałowym w amfiteatrze rozpoczynała się wielka, roczna trasa koncertowa. Pieśń sławiąca polski oręż trafiała pod strzechy miast i miasteczek całej Polski. Wydawano płyty, a publiczność falowała na widowni w rytm marszowych piosenek długo przed tym, zanim na piłkarskim mundialu w Meksyku w 1986 roku wymyślono meksykańską falę. Dla kołobrzeskich wykonawców pisali i komponowali też ci znani: Jerzy Wasowski, Agnieszka Osiecka, Ernest Bryll i Czesław Majewski.

Choć sławne Opole, ja Kołobrzeg wolę – głosi transparent widoczny na widowni. Podczas opolskiego koncertu premier zaprezentowano szesnaście nowych piosenek. W Kołobrzegu natomiast… dziewięćdziesiąt dwie spośród prawie trzystu zgłoszonych na konkurs piosenki wojskowej rozpisany przez Główny Zarząd Polityczny WP. (…) Jan Poprawski z „Pobrzeża” twierdzi, że IV Festiwal uratował prestiż polskiej piosenki nadszarpnięty przez festiwal opolski” (s. 129).

Festiwal zielonogórski różnił się od kołobrzeskiego tym, że piosenkę radziecką śpiewali w konkursie co roku tylko amatorzy. Ale nie oznacza to, że czytelnik nie odnajdzie znanych nazwisk. Wtedy, w latach 70., debiutantów, a dekadę później – buntowniczych wokalistów grup rockowych. Któż nie zaliczył Zielonej Góry? Zanim usłyszeliśmy Vademecum skauta, Janusz Panasewicz śpiewał rosyjskie pieśni. Szklaną pogodę poprzedził występ Małgorzaty Ostrowskiej w rosyjskim repertuarze (w żołnierskim zresztą też w Kołobrzegu), zanim w eter poleciały Dmuchawce, latawce, wiatr, Urszula śpiewała w Zielonej Górze, a Michał Bajor przed Brelem nucił na scenie Siemionowną w oryginale. Śpiewały tu także ówczesne gwiazdy: Czesław Niemen, Urszula Sipińska, Krzysztof Krawczyk, Zdzisława Sośnicka oraz wielu, wielu innych.

„Aż 104 amatorów otrzymało w tym roku przepustki do Zielonej Góry. Halina Ańska apeluje na łamach „Nadodrza”, by większą niż dotychczas wagę przywiązywać do „postawy uczestnika eliminacji i wykonywania przez niego obowiązków wobec szkoły, zakładu, środowiska Gdyby ktoś śpiewał nawet jak słowik, a w szkole miał same dwóje – to nie ma czego szukać w Konkursie Piosenki Radzieckiej” (s. 285).

Lektura książki jest wciągającą przygodą odkrywczą. Bo, choć wiele o obu imprezach już słyszeliśmy, to jednak sporo jeszcze skrywała pamięć uczestników. Autor przytacza sporo anegdot i zabawnych historyjek. Są zwierzenia i wspomnienia. Nie wszyscy, którzy występowali w Kołobrzegu lub Zielonej Górze, chcieli rozmawiać z autorem o tym okresie w swojej karierze. Wielu wolałoby o tym zapomnieć, a na pewno nie chce sobie tego przypominać. Można jednak wyczytać z kart książki, że opisywane festiwale różniły się od choćby imprezy opolskiej. Wszyscy wspominający mówią zgodnie, że w Kołobrzegu i Zielonej Górze czuli rodzinną atmosferę i wzajemną sympatię. Czy mówią prawdę? Pamięć z czasem lubi płatać figle, ale czy ganiliby część swojej kariery, w której odnosili sukcesy?

Ale jest też sporo opowieści o środowiskowym ostracyzmie, jaki dotknął gwiazdy opisywanych festiwali. Adam Zwierz, Irena Woźniacka, Bogdan Czyżewski, Barbara Książkiewicz, Iwona Niedzielska czy Adam Wojdak po 1989 roku spadli z piedestału i musieli szukać innych zajęć. Jedni prowadzili hotele, inni zakładali studia nagraniowe. Wielu wyjechało za granicę.

W książce tylko jedno mnie drażniło – niektóre osobiste, jednozdaniowe komentarze Żurawieckiego często o zjawisku genderyzmu czy płciowych konfliktach. Dopiero w epilogu wyjaśnia się ich znaczenie, gdy autor pisze o powodach napisania książki:

„Nie chodzi o moje sentymenty i resentymenty, lecz pewnego rodzaju więź, która łączy mnie z bohaterami i bohaterkami tej książki. Mniejszości seksualne zaczęły, począwszy od końca lat sześćdziesiątych XX wieku „wychodzić z szafy” – również w Polsce. (…) Natomiast wykonawcy z Kołobrzegu i Zielonej Góry po roku ’89 do szafy weszli. Lub zostali do niej wepchnięci. (…) Artyści zielonogórscy i kołobrzescy przeszli proces antyemancypacyjny. Zostali pozbawieni prawa do własnej historii” (s. 449–450).

Wypatrzyłem jedną nieścisłość: na stronie 364 umieszczono zdjęcie ludowego zespołu „Varsovia”, podpisując, że zrobiono je w Kołobrzegu. To niemożliwe, bo widoczny w tle obiekt nie znajduje się w tym mieście. To raczej Pałac na Wodzie w Łazienkach Królewskich.

***

Coś w rodzaju suplementu

Żałuję, że autor w szczegółowym opisywaniu kołobrzeskiego FPŻ zatrzymał się właściwie na roku 1989. Ale rozumiem ideę książki, bo to, co z imprezą działo się po transformacji ustrojowej, trudno dziś uznać za nachalną propagandę. Jako kołobrzeżanin z urodzenia czuję się niejako w obowiązku do powyższej recenzji Festiwali wyklętych dorzucić kilka informacji o Festiwalu Piosenki Żołnierskiej.

Autor w epilogu wspomina, że FPŻ reaktywowano w II połowie lat 90. XX wieku i odbyły się trzy edycje. W 1995 roku gwiazdą festiwalu była Orkiestra Glenna Millera i to zapowiadało, że impreza pożegluje w zupełnie innym kierunku niż przez cały PRL. Były oczywiście popisy wykonawców z piosenkami żołnierskimi, ale też występ artystów Teatru Rampa. W 1996 roku koncerty festiwalowe prowadził duet konferansjerski – Paulina Smaszcz i Mariusz Szczygieł, a Złoty Pierścień zdobyła gwiazda disco polo Shazza za interpretację piosenki Anny Jantar Nie żałujcie serca dziewczyny.

W 1997 roku Ministerstwo Obrony postanowiło cofnąć dotację na organizację FPŻ i cały ciężar finansowy wzięło na siebie miasto. Wojsko postanowiło wspierać jedynie młodych, utalentowanych amatorów ćwiczących w klubach garnizonowych w całym kraju. W latach prosperity festiwalu, o czym pisze Żurawiecki, impreza zarabiała sama na siebie, bo po lipcowym finale zaczynała się całoroczna trasa koncertowa gwiazd. W latach 90. było inaczej, piosenka żołnierska nie była już tak popularna, aby organizować tournée po kraju.

W 1997 roku na scenie amfiteatru w Kołobrzegu oprócz konkursu piosenek zagrano kabareton 80 lat dookoła NATA, do którego teksty napisali Marcin Wolski i Janusz Zaorski. Na scenie wystąpili między innymi: Wiktor Zborowski, Janusz Zaorski, Marian Opania i Piotr Pręgowski. W jury konkursu premier zasiedli: Włodzimierz Korcz, Aleksander Maliszewski, Jacek Skubikowski i Marek Majewski. Ten ostatni wystąpił także podczas zorganizowanego na szybko przez środowiska prawicowe Antykomunistycznego Festiwalu Piosenki Politycznej. Impreza odbyła się w auli jednej ze szkół średnich i przypominała piwniczne zebranie opozycji z czasów stanu wojennego. Zaśpiewali: Przemysław Gintrowski, Jacek Kurski i Agnieszka Fotyga. Wspomniany Marek Majewski na obu imprezach wykonał tę samą Piosenkę wartowniczą i tak odpowiedział mi wówczas na pytanie o swój udział w nich:

„Napisałem tę piosenkę i powiedziałem, że to jest niemożliwe, aby ona mogła być zaśpiewana w Kołobrzegu. I stało się – mamy precedens. Zaproszono mnie tutaj. Zaprosili mnie także organizatorzy antykomunistycznego festiwalu. Jedni i drudzy nie mieli nic przeciwko występowi na obu imprezach. Jestem zadowolony, tu i tu śpiewam tę samą piosenkę. Nie uważam tego za niewłaściwe. Jestem sobą”.

Gwiazdą FPŻ 1997 była grupa The Beatles Story, czyli sobowtóry McCartneya (Lawrence Gilmour) i Lennona (Gary Gibson), a w konkursie wystąpił Andrzej Piaseczny. Konferansjerami ostatniego festiwalu w Kołobrzegu byli Zofia Czernicka i Zygmunt Chajzer.

Od tego czasu w kilku mniejszych i większych miastach w Polsce odbywają się cykliczne imprezy, w repertuarze których są piosenki żołnierskie. Ale zwykle w nazwie towarzyszy im piosenka partyzancka lub patriotyczna. W samym Kołobrzegu w okolicach 1 czerwca odbywał się Dziecięcy Festiwal Pieśni i Piosenki Żołnierskiej.

W 2008 roku, kiedy pomysłem na podniesienie sprzedaży gazet było dołączanie płyt, w „Głosie Koszalińskim” ukazało się pięć krążków CD z przebojami FPŻ pt. Gdy piosenka szła do wojska. I to, jak dotąd, ostatni akord żołnierskiego śpiewania nad Bałtykiem.


autor: Bartosz Żurawiecki

tytuł: Festiwale wyklęte

wydawnictwo: Krytyka Polityczna

miejsce i rok wydania: Warszawa 2019

liczba stron: 475

format: 132 x 205 mm

okładka: miękka

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    1 Comment

    1. […] Krytyki Politycznej, np. Nie będzie żadnej rewolucji o zespole Cool Kids of Death albo Festiwale wyklęte o peerelowskich scenach muzycznych w Kołobrzegu i Zielonej […]

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %