KsiążkaPrzeczytaliśmy

Jeśli czytać, to porządną literaturę (…)

Po co czytamy? To pytanie wydaje się błahe i retoryczne, a odpowiedź na nie – prosta i oczywista. Czytamy po to, by uciec od otaczającej nas żmudnej, smutnej i nudnej rzeczywistości; by zanurzyć się w światach i przestrzeniach, o jakich nam się nie śniło; by poznać rzeczy, ludzi i zjawiska o zupełnie odmiennych przymiotach fizycznych, psychicznych i duchowych niż cechujących nas samych.

Czytamy, by nakarmić naszą duszę setkami historii, których nigdy nie przeżyliśmy i, poza martwymi kartami książki pełnymi pustych słów, nie przeżyjemy.

Czytamy, by naładować nasz umysł i naszą wyobraźnię niezliczoną ilością obrazów, których nigdy nie widzieliśmy i nie zobaczymy w świecie, w którym funkcjonujemy.

Czytanie jest tak naturalną czynnością, jak oddychanie – twierdzi Alberto Manguel w książce o znamiennym tytule Historia czytania.

Mówi: „Nie możemy nie czytać – to nasza podstawowa funkcja”.

Zgadzam się z tą opinią, gdyż czytanie należy do tych czynności, które wykonujemy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dziecko w łonie matki razem z nią przeżywa czytaną historię na jednej z najbardziej pierwotnych i intymnych płaszczyzn na świecie.

Słuchając przed snem pięknych opowieści, bazujących nierzadko na baśniach Charles’a Perraulta lub Hansa Christiana Andersena, uczymy się, czym są przyjaźń, miłość, wzajemny szacunek, a także zło, obłuda i brzydota. Czytanie edukuje, to wiadomo nie od dziś. Książki bawią i uczą, według popularnego wśród rodziców i niektórych nauczycieli przekonania.

Czytamy, by żyć. Po prostu. I być może – żyjemy po to, by czytać. Między innymi.

Relacja pomiędzy czytelnikiem a pisarzem, której pośrednikiem jest słowo pisane – książka, wiersz, piosenka – okazuje się kluczową w całej historii stosunków literacko-artystyczno-czytelniczych. Jej niebagatelne znaczenie podkreślane jest wielością tekstów różnych autorów, których wspólnym mianownikiem jest właśnie ujęcie związku pisarza z odbiorcą, wzajemnych fascynacji, jakim obaj podlegają, i ich wpływu na utwór, który ich ze sobą wiąże. Autorzy rozmaicie pojmowali tę gałąź samoświadomości literackiej. 

Jedną z autorek, których opinia o (samo)świadomości twórczej szczególnie mnie zainteresowała, jest Margaret Atwood. Ta kanadyjska pisarka, poetka i krytyczka literacka urodzona w 1939 roku, będąca jedną z najbardziej utytułowanych i znanych autorek anglojęzycznych, wydała w formie książki zbiór swoich wykładów-esejów o znamiennym tytule O pisaniu, którą na polski przełożyła Agnieszka Pokojska dla krakowskiego wydawnictwa Karakter w 2021 roku. Z tego zbioru pochodzi interesujący mnie tekst, zatytułowany Nikt do Nikogo. Odwieczny trójkąt: pisarz/pisarka, czytelnik/czytelniczka oraz książka w roli pośredniczki. Rozważania w nim zawarte wydały mi się bardzo ciekawe oraz warte uwagi w kontekście nie tylko (samo)świadomościowym, ale przede wszystkim czytelniczo-odbiorczym.

Na początku warto się skupić na samym tytule tekstu – nikt do nikogo – formie zakładającej olbrzymią anonimowość, graniczącą niemal z bezosobowością. Zupełnie jakby pisarz i czytelnik przed otwarciem pierwszej strony łączącej ich książki byli zupełnie papierowymi osobami. Co ciekawe – i paradoksalne – zazwyczaj mówi się tak o niezbyt udanych lub celowo w taki sposób ukazanych bohaterach literackich. W tym konkretnym przypadku można powiedzieć tak o, no właśnie, (nie)prawdziwych ludziach. Wydaje się jakby w ten sposób Autorka chciała zasygnalizować, że życie odbywające się na kartach danej książki nie zależy wcale od człowieka, który je stworzył – pisarza, ani też od osoby, która nadaje im sens, czyli czytelnika. Pisarz może zatem zostać zdegradowany do roli twórcy, rzemieślnika; kogoś, kto stwarza, a nie kreuje. Przestaje być zatem owym mitycznym deus artifex – pierwszym artystą stworzonego przez siebie świata, stając się creatio continua – kimś, za pośrednictwem kogo dany świat literacki powstał, lecz kto jednocześnie nie ma w nim żadnej mocy sprawczej. Można więc zapytać: któż zatem ją ma w tak skonstruowanym świecie? Na pewno nie czytelnik. On także wydaje się zbyt słaby, by ogarnąć cały świat, stworzony przecież ze słów, którym nadaje (się) znaczenie. Ta niemoc dwóch przecież wybitnych i indywidualnych jednostek literacko-czytelniczych wynikać może z ich przynajmniej częściowego, jeśli nie całkowitego, zanurzenia w stwarzanym (przez siebie?) świecie. Pisarz operuje słowem, czytelnik – znaczeniem, zaś w ostatecznym rozrachunku do głosu dochodzą emocje, uczucia, afekty i osobiste, jednostkowe doświadczenia każdego z nich. Dlatego można mówić, że każda książka ma jedną prawdziwą (ale niekoniecznie realną) historię-opowieść, lecz ponad miliard znaczeń metaforycznych, ukrytych, utajonych. Czy zatem każda książka jest przypowieścią? Do pewnego stopnia tak, ale należy pamiętać, że przypowieść w tym przypadku to coś więcej niż ukryta opowieść o schematycznej fabule i nieokreślonych dokładnie bohaterach. Przypowieść może być w pełni jawna, ale pod tym płaszczykiem odsłaniać nasze (czytelnicze? autorskie?) pragnienia; opisywać nasz świat nie takim, jakim go widzimy, lecz takim, jakim jest on naprawdę. Dzieje się to za sprawą bohaterów, którzy raz powołani do życia na zawsze w nim pozostają. Paradoksalnie – żyją nawet wtedy, gdy ich Stwórca umiera, a ten, kto nadaje sens ich losom, nie istnieje, jeszcze lub już.

Pisarz – czytelnik – książka.

Oto swoisty trójkąt, który tworzy sieć niezwykłych i na pozór nierozerwalnych połączeń.

Do tej triady można dodać jeszcze kolejną: człowiek – człowiek – bohater literacki.

I następną: emocje – uczucia – doświadczenia.

Od ogółu do szczegółu. Tak kształtuje się mapa relacji pomiędzy literaturą szeroko pojętą a ludźmi, którzy ją tworzą i przetwarzają, nadając nowe znaczenia; budując z jednej opowieści multum innych; parodiując i trawestując. Margaret Atwood mówi o posłańcu i roli, jaką ze sobą niesie.

Tworzy zatem kolejny tercet, w którym uczestniczą: nadawca przekazu – posłaniec (osoba lub nośnik/rzecz) – odbiorca przekazu.

Pisarz oraz Czytelnik stanowią w tym zespole dwa bieguny, które nie zawsze się ze sobą łączą prostą kreską. Bardzo często musi im w tym pomóc słowo pisane (napisane?), z którym komunikują się na różnych płaszczyznach i przestrzeniach. Eseista Northrop Frye twierdzi, że „czytelnik nie słucha, lecz podsłuchuje”. Jest on zatem szpiegiem czytającym cudze zapiski i poznającym dzięki temu największe sekrety i tajemnice. Tylko czyje? Oczywiście niewątpliwie samego Autora owych notatek, jednak być może także i bohaterów w nich żyjących, którzy nie potrzebują nachalnego czytacza, by móc pełnoprawnie istnieć. Interesujące są również same te zapiski jako coś prywatnego, osobistego, a przez to owianego tajemnicą i niedostępnego szerokiemu gronu odbiorców. Bardzo często się zdarza, że po śmierci danego Pisarza jego Zapiski są zbierane w jednym lub kilku tomach i publikowane. Nierzadko zdradzają olbrzymią wartość artystyczną, zupełnie jakby ich autor wiedział, do czego zostaną wykorzystane po jego odejściu. W tym miejscu rodzi się pytanie, czy taka publikacja to jeszcze wciąż zapiski, czy już coś znacznie więcej? I jeśli to już coś innego, to do kogo skierowane? Kto jest wówczas odbiorcą tych słów? Zapiski mogą być formą autonarracji – pisarz pisze do samego siebie; porozumiewa się ze sobą za pomocą zapisanego tekstu, utrwalonego w fizycznej postaci i mogącego stanowić dowód na jego istnienie. Zatem być może nie są to zapiski. Mogą nimi być te wszystkie myśli, słowa, zdania, których pisarz nie zanotował, nie nadał im fizycznej postaci i które pozostały tylko w jego głowie, umyśle i sercu. Być może przydałaby się dla nich jakaś lepsza nazwa aniżeli taka, która sugeruje ich materialne istnienie, przynajmniej w pewnym czasie.

Nad tymi wszystkimi zagadnieniami zastanawia się także i wspomniana Margaret Atwood, która swoje rozważania popiera bogatą argumentacją literacką. Odwołuje się między innymi do Roku 1984 George’a Orwella; do twórczości Hjalmara Söderberga; wreszcie w formie alegorycznej przytacza historię z własnej przeszłości, by pokazać, że pisarz w istocie pisze dla samego siebie (tytułowy Doktor Glas Söderberga z 1905 roku); dla przyszłych pokoleń (orwellowski Winston Smith piszący dziennik dla jeszcze nienarodzonych pokoleń, mający przy tym świadomość bezsensu swojej pracy, która zostanie przez Władzę i jej przedstawicieli zniszczona) czy dla tajemniczej Brown Owl, będącej tą szczególną osobą, która wywarła znaczący wpływ na przyszłego pisarza w jakimś konkretnym etapie jego życia (w przypadku Atwood jest to wczesne dzieciństwo). Rola tej ostatniej instancji jest szczególnie ważna, to od niej bowiem zaczyna się pisarskie projektowanie Czytelnika Idealnego.

Pisze Atwood następująco:

Dla czytelnika idealnego, który istnieje w kontinuum między Brown Owl a Bogiem. Ów idealny czytelnik to może być każdy – każdy jeden, ponieważ akt czytania jest równie niepowtarzalny – zawsze – co akt pisania.

Nie sposób zaprzeczyć temu twierdzeniu, które podkreśla jednostkowość pisania i czytania jako czynności nieodmiennie należących do człowieka, jego indywidualności, charakteru i umiejętności.

W opozycji do idealnej Brown Owl stawia Atwood także postać Demonicznego Czytelnika jako kogoś, kto całkowicie zaburza rytm pracy pisarza, neguje jego warsztat, w końcu doprowadza Autora do śmierci duchowej i/lub fizycznej. Podaje tu przykład jednego z bohaterów Orwella – O’Briena – będącego mroczną wersją idealnej relacji łączącej pisarza i czytelnika, w której ten, kto czyta, ma być dokładnie tym, który powinien czytać. Nie zawsze tak jest, a w prozie Orwella pociąga to za sobą tragiczne konsekwencje. Odwołuje się także do klasyka literatury grozy – Stephena Kinga i jego powieści pod tytułem Misery [pol. Nieszczęście], będącej wariacją na temat diabolicznej czytelniczki, zafascynowanej bohaterką literacką noszącą tytułowe imię. Jako zagorzała wielbicielka twórczości pewnego pisarza Annie Wilkes w swoim szaleństwie chce go zmusić do napisania książki przeznaczonej tylko i wyłącznie dla niej; powieści, której byłaby jedyną, a zarazem – w swoim mniemaniu – idealną czytelniczką. Powieść Kinga staje się więc gorzką refleksją, pokazującą z kolei, że zbyt bliska relacja łącząca Pisarza i Czytelnika może mieć doprawdy fatalne skutki.

Niejednokrotnie zdarza się, że czytelnicy mylą autora ze stworzonym przez niego znanym lub charakterystycznym bohaterem literackim. Wynika to z chęci poznania nie tylko literackiej postaci, lecz także jej prawdziwego (ludzkiego, realnego) odpowiednika. Tym sposobem czytelnik próbuje pozbyć się pośrednika – poznając utwór, pragnie poznać pisarza nie jako autora, ale jako osobę z krwi i kości, z którą może utożsamić się na wielu płaszczyznach życia codziennego. Ważne jest, wskazuje Margaret Atwood, że „książka jako forma, wyraża własne myśli i uczucia, ukrywając osobę, która je sformułowała”. Stąd wniosek, że to, co zawarte jest na kartach danej pozycji literackiej, nie zawsze musi (i najczęściej po prostu nie jest) osobistym przeżyciem autora. Dlatego łączenie pisarza z jego głównym bohaterem wydaje się nie na miejscu, bez wyraźnych sygnałów, że powinno się to zadziać.

Pisarz z kolei zawsze musi założyć istnienie czytelnika – bardzo często nie jest on dokładnie zwizualizowany (wyjątkiem są tutaj tak zwani pierwsi czytelnicy, czyli nierzadko osoby z najbliższego kręgu pisarza – żona/mąż, przyjaciele, członkowie rodziny, którzy mają możliwość przeczytać surową wersję tekstu – bez poprawek, ze skreśleniami, z widocznymi śladami błądzenia autora i zmiany kierunku jego myśli. Niejednokrotnie tacy beta readerzy mają wielki wpływ na powstający utwór – cyzelują jego wymowę, odrzucają lub akceptują określone wątki, zmieniają-dodają-usuwają szczegóły. Ich rola nieustannie wzrasta, zwłaszcza we współczesnym przemyśle wydawniczym). Jednakże już pierwsi oficjalni czytelnicy mogą wywierać na pisarza znamienny wpływ i kształtować dalszą ścieżkę jego rozwoju literackiego, artystycznego i co ważne obecnie – także finansowego. Dzięki temu pisarz przestaje ,,działać w ukryciu”, a zaczyna tworzyć pod wpływem, nierzadko nawet z pomocą opinii publicznej, która czyta jego teksty i dokładnie śledzi życiorys. Staje się rzeczywistym wytwórcą literackim, który we współpracy z przedstawicielami wydawnictw, czytelnikami, recenzentami i opiniotwórcami jego dzieł mocno zaznacza swoją obecność na scenie artystyczno-komercyjnej danego kraju oraz świata. Jego działalność nie pozostaje bez wpływu na jednostkowego czytelnika – swoją postawą, decyzjami i wyborami kształtuje całe pokolenia młodych i tych nieco starszych miłośników słowa pisanego.

Patrz, uśmiecham się do ciebie, uśmiecham się w tobie, uśmiecham się przez ciebie. Jak mogę być martwy, skoro oddycham w każdym drgnieniu twojej dłoni? – pytał rosyjski pisarz Abram Terc w opowiadaniu zatytułowanym Sopel. Pisarz, podobnie jak czytelnik, należy bezwarunkowo do świata, który stworzył. I kto wie, czy kiedykolwiek go opuści. Zawsze jednak zostawi w nim ważną część samego siebie, swojego czasu, wysiłku i poświęcenia włożonego w proces twórczy. A to jest przecież najważniejsze.

Anna Figiel

Studentka poznańskiej polonistyki, miłośniczka rocka, dobrych książek i ciekawych filmów. Samotniczka, dla której największą frajdą jest zakopanie się wieczorem w łóżku przy angażującym serialu, układanie puzzli oraz rozmowy o poezji. Cicha dusza, próbująca odkryć wiele tajemnic (nie tylko literackich!). Fanka musicali oraz opery. Według niej muzyka, literatura i filmy sprawiają, że świat jest kompletny i bogaty w kolory, których na co dzień brakuje. Z zaangażowaniem śledzi rynek literacki w Polsce, nie tylko z racji badań naukowych, lecz także z własnego zainteresowania.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %