PrzeczytaliśmyRecenzje

O co chodzi z tym Tyrmandem? Życie towarzyskie i uczuciowe

Miałem okazję postudiować w Warszawie. Podczas tych dwóch lat nauki na bardzo humanistycznym kierunku czułem się, jakbym był osaczony przez Tyrmanda. Nie dosłownie, rzecz jasna! Bo jak ogólnie wiadomo, ów pisarz nie żyje już od ładnych paru lat. A nawet gdyby żył, to w pojedynkę ciężko kogokolwiek osaczyć. Chodzi mi o to, że niemal wszyscy o nim dyskutowali. Tyrmand to! Tyrmand tamto! Et ceteraet cetera… Najzwyczajniej w świecie panowała na moda na literata z rocznika 1920. Ja zaś, jako lekko zacofany prowincjusz, zastanawiałem się: o co tyle hałasu? Nazwisko Tyrmanda nigdy nie gościło na mojej półce. Był bohaterem tak ściśle warszawskim, że wręcz przez Warszawę zawłaszczonym. Postanowiłem jednak, że przeczytam Tyrmanda, gdy tylko wyzwolę się spod zniekształcającego trzeźwe spojrzenie terroru wspomnianej mody. Okazja nadarzyła się wraz ze wznowieniami jego powieści, wydawanymi przez oficynę MG.

Mój pierwszą jego książką, z którą miałem bezpośredni kontakt, stało się Życie towarzyskie i uczuciowe. Dzieło powstało w 1964 roku, lecz wydano je dopiero trzy lata później. Już podczas emigracji. Odważna „powieść z kluczem” nie przeszła zwyczajnie PRL-owskiej cenzury. Już poza granicami kraju Tyrmand uzależniał swój powrót od możliwości wypuszczenia tej książki w niezmienionej formie. Nie udało się. Powieść ujrzała światło dzienne dzięki emigracyjnemu Instytutowi Literackiemu. Niemal pięćsetstronicowy pamflet stał się żagwią, która pozwoliła pisarzowi spalić za sobą wszystkie mosty.

Treści nie warto dokładnie przytaczać. Byłoby to powtarzanie tego, co już o niej wiadomo. Dawno już rozszyfrowano, kto jest kim. Każdego zidentyfikowano z imienia i nazwiska, zadając tym samym (skalkulowany przez samego autora) kłam notce na początku książki: Postacie, zdarzenia, sytuacji i dialogi poniższej opowieści nie mają odpowiedników w życiu. Są fikcją, tworem imaginacji. Wypada jedynie powiedzieć o głównym bohaterze, dziennikarzu i literacie Andrzeju Felaku – typie intelektualisty, który wytęża wszystkie swoje siły umysłowe w celu uniknięcia fałszywych kroków w epoce socjalizmu realnego.

Można za to jeszcze raz wspomnieć opisywany tu powojenny salon intelektualny Warszawy. To świat fascynujący, bo zaludniany przez osoby podobne do Felaka. Lawirujące między gomułkowskimi zakazami, dbające o swoje interesy, cyniczne, służalcze i usilnie starające dopasować się do nowej rzeczywistości. Tyrmand, częstokroć (kierowany świętym gniewem czy może po prostu zazdrością) wykręca charaktery tych bohaterów, tworząc z nich niemal formy karykaturalne. Nie traci przy tym jednak reporterskiej dociekliwości oraz (bardziej wrodzonego niż nabytego w drodze doświadczenia) obiektywizmu. Dostajemy dzięki temu książkę, w której każda z postaci jest antywzorem, ale jednocześnie nie bierze się znikąd, ma własną historię, zawierającą w sobie próbę wyjaśnienia, dlaczego ten czy ów stał się taki, jaki jest. Autor daje czytelnikowi wgląd w „moralny pragmatyzm” warszawki, w jej trudne, choć przynoszące wymierne korzyści wybory, unaocznia nam, jak łatwo człowiekowi poddać się dyktatowi większych i silniejszych. Jak na różne sposoby można wykorzystywać intelekt, który jest wszak tylko narzędziem, pozwalającym zbudować zarówno katedrę, jak i wychodek. Jedyną przeciwwagę, niewystarczającą, rzecz jasna, do zrównoważenia etycznego rachunku zachowań ówczesnej inteligencji, jest ostro pijący reżyser – Mikołaj Plank, osobnik niepozbawiony wad i wciąż śliski moralnie, ale posiadający niemal czarodziejską umiejętność „niezeszmacenia się”. To właśnie w Planku, najchętniej widziałby się Tyrmand i to jego obdarowuje największym zasobem swoich własnych, kontrowersyjnych, lecz słusznych postaw.

Życie towarzyskie i uczuciowe można traktować jako dość specyficzny reportaż z epoki. Jest to książka przynosząca wystarczająco rzetelne informacje, by stanowić punkt odniesienia dla dzisiejszego czytelnika, szukającego miarodajnego zapisu stanu ducha wczesnego PRL-u. Nie oznacza to jednak, że wejście w ten świat będzie łatwe . Tyrmand, „szyfrując” swoją powieść, słusznie zakładał, że współcześni mu odbiorcy będą umieli ją dekodować w przewidziany przez niego sposób. I nie chodzi tylko o łatwość przyrównania postaci książkowych do tych realnie żyjących, lecz także (a może przede wszystkim) o mentalność tamtego okresu, w którym permanentny stan napięcia i frustracji w pewien szczególny sposób ukształtował aparat poznawczy. Tego klucza my dziś nie posiadamy. Utwór Tyrmanda staje się przez to może nie tyle nieczytelny, ile zdecydowanie bardziej hermetyczny. Niemożliwe jest całościowe „przeżycie” tej książki, które rekompensowałoby nam jej braki i pewien anachronizm pisarskiego stylu.

Próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie postawione we wstępie recenzji – i dalej nie wiem, o co chodzi z tym Tyrmandem. Nie jest to twórca zachwycający ani pod względem warsztatowym, ani tematycznym. Życie towarzyskie i uczuciowe wymaga wręcz od czytelnika sporej siły i samozaparcia, by mógł brnąć przez świat przedstawiony. Kiedy jednak ma się tę powieść przed oczami, ciężko ją porzucić. Bardzo silna jest bowiem pokusa, żeby prześledzić narastanie złości pisarza. Przyjrzenia się temu, jak człowiek nieumiejący żyć inaczej niż własnym życiem, strona po stronie formułuje oskarżenie stanu rzeczy, który zmusił go do opuszczenia świata, który kochał. Który jako wolny ptak tworzył wielkim nakładem pracy, do spółki z jazzem, literaturą i bikiniarskim, pstrokatym buntem.

autor: Leopold Tyrmand

tytuł: Życie towarzyskie i uczuciowe

wydawnictwo: MG

miejsce i rok wydania: [Warszawa] 2011

liczba stron: 459

format: 145 × 205 mm

oprawa: twarda

(Ur. 1991) Poeta, prozaik, felietonista. Wzrost - 176 cm. Szczupły. Oczy koloru szarozielonego. Bez nałogów i obciążeń finansowych. Jego ulubiona liczba to 100000000. W przyszłości chce zostać samolotem.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %