Po burzy leży się brzuchem do góry
Lipiec to miesiąc deszczów i grzmotów, ale na powyższej grafice na głosik małej stwórczyni uspokoiły się cztery burze i trzy epilogi burzy. Najbliżej tła dywanu (ideał sięgnął podłogi), błękitnego jak dolne warstwy cumulonimbusa, widnieje mało znany wiersz Herberta Epilog burzy, najwyżej zaś – dobrze znany tomik Herberta Epilog burzy (1998), a zarazem epilog twórczości poety. Jako ostatni autorski zbiór jego wierszy współtworzy słynną bibliotekę dzieł starych pisarzy, analogiczną do galerii dzieł starych malarzy i archiwum dzieł starych muzyków.
Jak przystało na ironistę, mistrz Zbigniew nie umieścił jednak Epilogu burzy w Epilogu burzy; wiersz opublikowano dwa lata później w „Zeszytach Literackich”, już po śmierci autora. Zapewne z tego powodu tekst pozostaje w cieniu czcigodnej książeczki, a szkoda, bo na jego temat można napisać co najmniej licencjat. Na pociechę miłośników niespokojnej pogody na okładce znalazła się trzecia burza z mojego zdjęcia: reprodukcja Burzy Giorgionego (ok. 1506), słynącej z głębokiej i do dziś nieodczytanej w pełni symboliki. Niemal równie tajemnicza pozostaje czwarta burza, komedia (?) Burza Szekspira (ok. 1610), tradycyjnie uważana za jego ostatni dramat. To do jej zakończenia nawiązuje Herbert.
Epilog Burzy sławnego Anglika wygłasza jej główny bohater, Prospero, król, który po latach właśnie odzyskał tron i udaje się na statek, by wrócić do królestwa z (prawie) bezludnej wyspy, dokąd go wygnano. To, czy wsiądzie na statek, uzależnia od otrzymania braw zadowolonej publiczności. Takie przełamanie fikcji literackiej stanowi wdzięczną inspirację do rozmyślań nad relacją życia i sztuki, ale Herberta nie interesują zbytnio ani obecny w utworze motyw życia – teatru, ani obraz życia – snu czy złudzenia, któremu tak często ulegają bohaterowie, przynajmniej ci mniej roztropni i cnotliwi.
Poeta zajmuje się za to wielką zbiorową historią, zwłaszcza polityczną. Dlatego dopisuje alternatywny ciąg dalszy: każe królowi zrezygnować z powrotu do słonecznej Italii, gdzie prędzej czy później dosięgną go dworskie intrygi innych bohaterów opowieści, których ofiarą już raz się stał. Prospero dystansuje się od dziejów, a nie tylko od swej przeszłości, krzywd i ludzkiego losu jak u Szekspira. Jak przystało na głos Herberta – polskiego patrioty, spadkobiercy Kolumbów, przeciwnika komunizmu i wiernego obrońcy ludzi pokrzywdzonych przez władzę i kronikarzy – uważa, że księga muzy historii, Klio, musi być pełna krwi ofiar i kłamstw zwycięzców. Dlatego nie chce mieć z nią nic wspólnego.
Zamiast układów z boginką ze zwojem król woli zostać sam z autochtonem Kalibanem, uosobieniem nieokiełznanej natury, u Szekspira dzikiej tak bardzo, że aż prymitywnej. Herbert sugeruje, że zła opinia o – za przeproszeniem miłośników poprawności politycznej – dzikusie o potwornym wyglądzie[1] jest przesadzona (jak w przypadku greckiego potwora w Historii Minotaura). Skądinąd nietrudno w to uwierzyć, gdy pamięta się o obrazie rdzennych mieszkańców Karaibów jako niebezpiecznych dziwadeł, a niekiedy nawet ludojadów. Tak widziano ich w czasach Szekspira, a niewiele lepiej działo się im później, o czym wymownie świadczy ludobójstwo Indian, trwające co najmniej do końca XIX wieku.
Prosty (Herbert) czy też prymitywny (Szekspir) Kaliban z pewnością zyskuje na porównaniu z dworskimi intrygantami. W przeciwieństwie do nich nie jest obłudny i łatwo odczytać jego intencje oraz plany, a więc również uchronić się przed jego złymi zamiarami. Bliżej mu do przedmiotu, do słynnego stołka z wiersza, znaku prostoty, umiaru i rozsądku, pozwalającego ocalić w sobie dobro, prawdę, piękno i porządek wbrew szaleństwu ludzi oraz tworzonej przez nich historii. Dlatego stanowi dobry materiał na obywatela dwuosobowego państwa idealnego – zwłaszcza że samotność/brak obiektów do krzywdzenia uszlachetnia…
W myśl pierwotnej szlachetnej prostoty Prospero odrzuca w swym państwie spekulacje teologiczne na temat natury Absolutu, ale nie odrzuca metafizycznej wrażliwości. Dlatego przyjmuje religię filozofów: na wyspie / panuje totalny politeizm[2], rozumiany nie jako bogaty w obrzędy kult bóstw – uosobionych sił przyrody czy przedmiotów – ale jako wiara w harmonię, przekonanie, że wszystko ma miejsce w świecie. Co ciekawe, empiryk Herbert, zakochany w konkrecie i świadectwie pięciu zmysłów, nawiązuje tu do wizji Kosmosu Platona – jego świat idei, doskonalszy odpowiednik rzeczywistości znanej ludziom, pełni funkcję nieba, wyższego porządku, wzoru dla ziemi: słowa jak u Platona / tak u nas[3] przypominają jako w niebie / tak i na ziemi z Ojcze nasz.
Mnogość bóstw wbrew pozorom nie narusza zasady prostoty – stanowi raczej wentyl bezpieczeństwa, gdyż skupienie na czci poszczególnych, nawet najdrobniejszych cząstek świata pozwoli się zająć tym, co ważne: konkretem, i uchroni od mędrkowania. Wielość zresztą sprowadza się do jedności uporządkowanej, klarownej struktury, jaką stanowi harmonijna przyroda, której podstawowe elementy, takie jak żywioły czy ziemia i niebo, nietrudno dostrzec.
Hołd składany każdej rzeczy i każdemu zjawisku kieruje ku zasłużonej pochwale istnienia i daje człowiekowi szczęście, gdyż przypomina, jak wiele dobra i piękna go otacza. Zarazem budzi szacunek, o czym przypomina zwłaszcza majestat natury, która z jednej strony swym rytmem (przypływy i odpływy, noc i dzień) daje poczucie porządku, z drugiej – mniej lub bardziej niezwykłymi zdarzeniami (mgły, trzęsienia ziemi) może zagrozić swoim miłośnikom.
Pochwała życia (i prostoty) zawiera się nawet w sposobie funkcjonowania idealnego minipaństwa Prospera. Ponieważ rozsądnie ograniczył on liczbę obywateli (jak zawsze, mniej znaczy więcej), jego królestwo nie potrzebuje struktur politycznych, a rządy w nim sprowadzają się do bezpośrednich relacji międzyludzkich i leżenia brzuchem do góry – czyli do bierności, słodkiego lenistwa rodem z mitycznej krainy pasibrzuchów i korzystania z uroków świata. Na wszelki wypadek, aby nie wchodzić sobie w drogę – nawet dwóch obywateli może wywołać wojnę domową – jednego dnia ma rządzić Prospero, drugiego dnia – Kaliban. Oto idealne połączenie monarchii i demokracji!
Oczywiście nie byłoby to możliwe bez uprzedniego oczyszczenia świata przez burzę, ale trzeba przyznać, że niezależnie od niej niepożądane elementy w rodzaju intryganta Antonia czy nawet szlachetnego Gonzala usunęły się same, zbyt zajęte bieżącymi problemami, by zdobyć się na zbawienny dystans, który pozwolił Prosperowi nie tylko przebaczyć winy, lecz także zrezygnować ze świata – czy nawet uciec od niego przez pozostanie na jego symbolicznym zaprzeczeniu: bezludnej wyspie.
Dystans uwalnia bohatera nawet od podstawowej troski o swe życie i istnienie po śmierci. Choć wierzymy nieśmiało w nieśmiertelność duszy[4], nawet stan przeciwny nie neguje wartości dążenia do cnoty i umiaru przez mędrca – stoika – samotnika. Bezludna wyspa staje się dla niego ostoją spokoju, rajem, nie miejscem wygnania, walki o przetrwanie i tęsknoty za domem. Należy więc do zacnego grona utopii, w których obrazach można się dopatrzyć dwóch dominant: drobiazgowych opisów doskonałych społeczeństw i odczucia szczęścia baśniowego raju utraconego, znanego z mitów różnych kultur. U Herberta ważniejszy wydaje się ten drugi element. Co ciekawe, owym szczęściem cieszy się filozof racjonalista, pasujący raczej do pierwszego aspektu utopii. Jak jednak wiadomo, jest zbyt mądry, by wierzyć w idealne państwa.
Dlatego choć w wizji Herberta, czciciela rozumu, brak magii, tak ważnej w utworze Szekspira (Prospero wyrzeka się jej praktykowania w epilogu dramatu), daleko jej do propozycji Platona, Morusa czy Campanelli, które współcześnie niepokojąco kojarzą się z krajem, gdzie zamiast sielanki panował Stalin. Królestwo Prospera bardziej niż genialnie zorganizowaną cywilizację przypomina wymarzoną krainę pod władzą natury, mimo zastrzeżeń bardziej wiarygodnej niż historia. Może to mityczne Wyspy Szczęśliwe, położone poza światem, dokąd trafiają dusze zmarłych (jak widać, nieśmiertelne, w co nieśmiało wierzymy). Może to tam kończą rejs poszukiwacze mądrości, gdy przetrwają już burzę morską zwaną życiem.
[1] Z. Herbert, Epilog burzy, w: tenże, Utwory rozproszone (rekonesans), wybór i opr. R. Krynicki, Kraków 2010, s. 291.
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s. 292.