KsiążkaPrzeczytaliśmy

Przypływ. Recenzja

Przypływ Sama Lloyda trafił do mnie przez przypadek. Gdy otworzyłam paczkę od Wydawnictwa W.A.B., bardzo się zdziwiłam, bo zobaczyłam Przypływ, a nie Ból Zeruyi Shalev, którego się spodziewałam. Uznałam to jednak za miły zbieg okoliczności, ponieważ już od jakiegoś czasu chodził za mną thriller, tylko ciągle nie było okazji. Najwyraźniej thriller musiał znaleźć mnie sam!

Lucy i Daniel od kilku lat uchodzą za niemalże idealne małżeństwo. Mają piękny dom, dobrze prosperujące biznesy oraz dwójkę zdrowych, pięknych dzieci – siedmioletniego Fina oraz osiemnastoletnią Billie, córkę Lucy z innego związku. Mieszkają w portowym miasteczku, dzielą pasję do oceanu i pływania. Są szanowani, nie mają wrogów.

Pewnego dnia, gdy Lucy przegląda dokumenty finansowe firmy męża i szybko odkrywa, że coś tu nie gra, dociera do niej wiadomość, że straż przybrzeżna odnalazła ich jacht dryfujący po wodzie – Leniwa Zośka okazuje się pusta, w dodatku zniszczona. Lucy na początku myśli, że po prostu ktoś ją ukradł, a nadchodzący sztorm wystraszył złodziejaszka, który w efekcie porzucił jacht. Wszystko się zmienia, gdy słyszy druzgocącą wiadomość: sygnał SOS wysłał jej mąż Daniel, a jej ukochane dzieci zniknęły ze szkół i nikt ich nie widział. Sztorm zbliża się do wybrzeża wielkimi krokami, a jego zapowiadana siła nie pokrywa się z rzeczywistością: taka nawałnica zdarza się raz na sto lat. Lucy próbuje rozwikłać zagadkę i odnaleźć najbliższych, zanim będzie za późno. Czy jej się to uda? I czy naprawdę na pokładzie Leniwej Zośki byli jej najbliżsi? Czy idealne małżeństwo i szczęśliwe życie to tylko fałszywa fasada skrywająca straszne tajemnice?

Trzeba przyznać, że autor nie ma litości dla bohaterki – już od pierwszych stron odkrywa, że firma męża ma poważne problemy, a za moment dowiaduje się o odnalezieniu pustego jachtu i zniknięciu rodziny. Jako matka i żona przeżywa koszmar, nadchodzi sztorm, a ona nie może skontaktować się ani z dziećmi, ani z mężem. Ze względu na warunki pogodowe akcja poszukiwawcza jest niezwykle utrudniona, aż w końcu zostaje zawieszona. Wszystko wskazuje jednak na to, że Daniel świadomie wypłynął w morze z dziećmi, ryzykując ich życie. Wszyscy wokół traktują go jak sprawcę rodzinnej tragedii, tylko Lucy nie chce – nie może – uwierzyć, że jej mąż mógłby skrzywdzić dzieci. Prowadzący śledztwo komisarz Abraham Rose jest za to przekonany, że małżonkowie coś ukrywają, co podważa wiarygodność bohaterki. Czytelnik w końcu sam zaczyna wątpić, czy faktycznie Daniel i Lucy są tak dobrym małżeństwem, i zaczyna myśleć, że może cała ta maskarada została zaplanowana, by zyskać dodatkowe środki z ubezpieczenia rodziny.

Podczas lektury Przypływu zaczęłam nabierać wątpliwości co do postępowania małżeństwa. Wydawało mi się, tak jak komisarzowi Rose, że mamy tu jakieś drugie dno, a zrozpaczona Lucy to tylko poza. Nie do końca wierzyłam w to, co mówiła bohaterka, a jej nawet nieco irracjonalne przekonanie, że jej dzieci żyją, po pewnym czasie zaczęło mnie frustrować. Atmosferę podkręca tajemnicza postać, której wypowiedzi stanowią niejako wprowadzenie do następnych wydarzeń. Owa osoba dużo też mówi o katharsis, potrzebie oczyszczenia przez tragedię. Przygotowuje coś dla Lucy, więc automatycznie pojawia się pytanie, co takiego Lucy zrobiła, że zasłużyła na taki los?

Uważam, że Przypływ jest dosyć nierówny. Pierwsza część jest trochę przeciągnięta, akcja powolna, mimo że doszło już do zaginięcia. Przez dłuższy czas fabuła skupia się na tym, że Daniel nie mógł porwać dzieci i skrzywdzić ich z premedytacją. Autor raczy czytelnika również licznymi retrospekcjami, które z jednej strony dają lepszy grunt powieści, lecz z drugiej – wprowadzają dodatkowy chaos. Wspomnienia z przeszłości pojawiają się nagle, co czasami wybija z rytmu i dekoncentruje. Dopiero w drugiej połowie, gdy czytelnik już coraz lepiej łączy tropy podsunięte przez Lloyda, akcja zaczyna przyśpieszać, a atmosfera się zagęszczać. I druga część podobała mi się zdecydowanie bardziej. Zaskoczył mnie również sprawca, miałam nieco inne typy, więc w tym miejscu duży plus. Zakończenie moim zdaniem jest bardzo udane, emocjonujące i rzeczywiście – oczyszczające.

Reasumując, Przypływ mnie nie zachwycił, ale autor zainteresował mnie na tyle, że w przyszłości chętnie sięgnę po jego pierwszą powieść Schronisko. Podobała mi się duszna atmosfera i napięcie, które przede wszystkim wywoływał zbliżający się sztorm i związany z nim wyścig z czasem. Nadało to powieści dobry klimat, więc lektura Przypływu nawet podczas upału potrafiła ochłodzić. Uważam, że to dość mocna historia, w której wątki są dobrze poprowadzone, a zakończenie – satysfakcjonujące. Jedynym minusem jest to, że pierwsza część historii jest zbyt rozwleczona, przez co powieść wypada nierówno.

autor: Sam Lloyd

tytuł: Przypływ

przekład: Agnieszka Walulik

wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.

liczba stron: 448

format: 135 × 202 mm

oprawa: miękka ze skrzydełkami

Polonistka z wykształcenia, skandynawistka w przyszłości. Miłośniczka nauki, jedzenia, filmów oraz seriali. Wielbicielka literatury dziecięcej, młodzieżowej i fantastycznej, a zwłaszcza dystopii. Zakochana w Norwegii i norweskim, ogląda, słucha i czyta wszystko, co powstało w kraju nad fiordami. Darzy miłością pieski i świnki morskie. Redaktor naczelna tego przybytku. Od niedawna udziela się na bookstagramie @mons.reads.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %