Przeczytaliśmy

Trzy niekoszerne książki o koszerności

Nie mam pochodzenia żydowskiego, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Wychowałam się w domu jednokulturowym, a kiedym byłam dzieckiem i nastolatką, chodziłam do kościoła w każdą niedzielę, tak jak pozostali katolicy. Niewiele też interesowały mnie inne religie. Jako mała dziewczynka współczułam wyznawcom obcych doktryn, że wierzą w coś, co nie istnieje. Byłam pewna, że katolicyzm (albo przynajmniej chrześcijanizm) to jedyna droga w prawdzie i do prawdy, a wszystkie inne to czyste kłamstwa lub co najmniej fanaberie. Potem trochę zmądrzałam, ale to już nieco inna historia.

Ostatnio, aby nadrobić moje niewątpliwe braki w wiedzy oraz obalić stereotypy, które zostały w mojej świadomości utrwalone przez prawie 30 lat życia, postanowiłam wybrać kilka książek i zapoznać się z kulturą żydowską – a przynajmniej, jak potem zrozumiałam, z jakąś jej częścią.

Mazel tow. Jak zostałam korepetytorką w domu ortodoksyjnych Żydów J.S. Margot, przeł. Małgorzata Diederen-Woźniak

Wybranie na początek książki o wiadomym kontrowersyjnym wydźwięku może wydawać się nieco cyniczne czy złośliwe z mojej strony. Jest to jednak kompletny przypadek, bo akurat po prostu tę przeczytałam jako pierwszą. Celowe jest jedynie opisanie moich lektur po kolei, bo kto to wie? Może będzie widać, jak stopniowo wzrastała moja świadomość na temat świata ortodoksyjnych Żydów?

Mazel tow odrobinę mnie zawiodła. Spodziewałam się książki ujmującej temat nieco szerzej, a mam wrażenie, że głównym problemem tu podejmowanym jest wzajemny brak zrozumienia oraz pozorna tylko tolerancja  wobec osób innego wyznania– działająca w obie strony.

W Mazel tow Margot przekazuje czytelnikowi własne doświadczenia związane z byciem opiekunką w rodzinie ortodoksyjnych Żydów. Wyjaśnia różnego rodzaju rozterki, zdradza swoje przywiązanie do dzieci, z którymi spędzała czas. Mówi także o wspólnych zabawach i o wpływie, jaki chciała mieć na swoich podopiecznych. Momentami nawet dawała do zrozumienia, że udało jej się to czy tamto osiągnąć. Wiecie, co mnie uderzyło w tej książce? Nie nowoczesny światopogląd autorki oraz jej obycie, które miało kontrastować z zacofaniem ortodoksyjnie żyjącej żydowskiej rodziny. Ja zobaczyłam tu smutną, średnio szczęśliwą i niespełnioną młodą kobietę, która tym mocniej zdawała sobie sprawę z własnego WYKORZENIENIA, im więcej czasu spędzała z ortodoksami. Czemu?

Ortodoksyjni Żydzi przedstawieni w Mazel tow to nie ludzie, którzy się izolują, a każdego goja opluwają lub omijają szerokim łukiem. To bogata rodzina, w której rodzice pracują, dzieci chodzą do szkoły, a wszyscy czują się kochani i potrzebni oraz przede wszystkim ważni. Nawet dziewczynki, mimo że wiedzą, jakie życie gotuje im los – głównie w roli żon i matek. Spodziewałam się jakiegoś wynaturzenia, a znalazłam opis bezpiecznego, ciepłego domu, który kultywuje swoje tradycje. Ludzie, którzy tych tradycji nie znają, rzadko są do tego domu wpuszczani, ale gdy już przyjdą, nie wyrzuca się ich – nie ma tu niepotrzebnego lęku oraz szukania wszędzie źródła grzechu.

Czy tak wyglądają „prawdziwe” ortodoksyjne rodziny? Byłam tym zaskoczona – tą względną normalnością, póki nie zrozumiałam, że istnieje coś takiego jak ultraortodoksja i nieskończenie wiele różnego rodzaju stopniowania. Ale tego dowiedziałam się już od Hanki Grupińskiej.

Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet Hanka Grupińska

To książka z rodzaju tych, które czyta mi się najtrudniej – na szczęście tylko do setnej strony, bo na kolejnych 300 Hanka Grupińska całkowicie zmieniła sposób wymowy. Dlaczego nie żałuję, że poświęciłam jej czas, i dlaczego uważam, że ta publikacja jest doskonałą podstawą do budowania wiedzy i świadomości na temat Żydów?

Na początku warto zaznaczyć, że ten reportaż ma już swoje lata i mimo autorskich wstawek w nowym wydaniu, widać, że się zestarzał. Dlatego należy traktować go przede wszystkim jak książkę historyczną – mówiącą wprawdzie o niedalekiej historii, ale jednak… Pierwszych 100 stron zresztą to szczegółowy wykład na temat polityki i podziałów polityczno-administracyjnych, które panują w społeczeństwach żydowskich. Właśnie te strony wprawiły mnie w konsternację – okazało się, że naprawdę niewiele wiem na tematach sposobu życia i funkcjonowania Żydów.

Wydawało mi się do tej pory, że istnieją dwa rodzaje ludzi wierzących w Jahwe. Po pierwsze, ludzie tacy jak Ross i Monika w serialu Friends z korzeniami żydowskimi, z których właściwie nic sobie nie robią. Po drugie, Żydzi ORTODOKSYJNI, którzy nie wychodzą nigdy poza swój krąg kulturowy w obawie przed ostracyzmem. Sami widzicie, jak żałosna była moja wiedza na ten temat… Dlatego też trudno czytało mi się tych kilka „administracyjnych” rozdziałów. Później okazało się jednak, że lektura ta niezwykle ułatwiła mi nie tylko przyswojenie dalszej części tej książki, ale i następnej publikacji z lisy – o której potem.

Po długim wstępie zaczynają się rozmowy z chasydkami. Wchodzimy dosyć głęboko w świat zakazany dla gojów. Dowiadujemy się, jak myślą ortodoksi oraz jaki sposób myślenia narzucają swoim kobietom. Nie da się tego nazwać inaczej. Żadna z chasydek nie wyrabia sobie własnego zdania samodzielnie, inaczej jest postrzegana jako grzeszna, zbuntowana – jest odstępczynią od wiary i musi odejść. Z drugiej strony, czy mężczyźni sami wyrabiają sobie jakiekolwiek poglądy? W ortodoksyjnym świecie nie ma miejsca na samodzielne myślenie. Jak twierdzą rabini: „wszystko co miało zostać stworzone, napisane, zostało napisane przed rokiem 1939”. Nowej wiedzy się nie uznaje. Pytań nie wolno zadawać. Słowo rabina jest słowem świętym. Słowa Talmudu to nakaz, a nie przestrzeń do interpretacji.

Historii w książce Grupińskiej jest sporo, ale każda jest taka sama. Pojedyncze znaki rozpoznawcze wcale nie pomagają i kilka dni po lekturze tekstu wszystko zlewa się w jedną całość. Kobiety pędzą życie w domu, zajmując się dziećmi, zajmując się domem i zarabiając na dom (tak!). Ta informacja totalnie mnie zaskoczyła! W świecie chasydów to kobieta chodzi do pracy!

Zapytacie w takim razie, co robi mężczyzna? Cały dzień i całe swoje życie poświęca na poznawanie prawa żydowskiego oraz spełnianie swoich obowiązków wobec Boga. Kobiety, z którymi rozmawia Hanka Grupińska, często wręcz mówią, że mężczyzna ma gorzej. Gdy patrzę na to moim ateistycznym okiem, czasami nawet to podejście rozumiem. Jakoś nie widzę siebie przez cały dzień czytającej święte księgi lub kiwającej się w szalonej ekspresyjnej modlitwie…

Ta książka wcale nie wzbudziła we mnie takiego oburzenia losem kobiet, jak powinna, chociaż oczywiście milcząca zgoda na wszystko, co każe im się robić oraz przekonanie, że je to uszczęśliwia, są szokujące. Znalazłam w tym drugie dno – dużo bardziej moim zdaniem przerażające. Uświadomiłam sobie, że „religia naprawdę jest opium dla ludu”, a przynajmniej może nim być, kiedy padnie na podatny, płodny grunt.

Jak to możliwe, że pędząc życie na tym padole łez, które nie dosyć, że jest pełne trudności, to jeszcze krótkie, dodatkowo dokładamy sobie zmartwień, pracy i rzucamy sobie kłody pod nogi, będąc posłusznymi zasadom, które dezorganizują każdą minutę normalnego funkcjonowania? I jeszcze dajemy sobie wmówić, że zasady te mają sens. Powiecie, że to ich kultura, wierzenia i że trzeba je szanować! Nie odmawiam im szacunku. Zastanawiam się tylko, gdzie kończy się wiara, a zaczyna niewolnictwo i szaleństwo? Zastanawiam się, czy potrzeba przynależności do czegoś oraz świadomości życia w specjalny i ważny z jakiegoś powodu sposób to wystarczające wyjaśnienie istnienia takich światów?

Z drugiej strony jedna z chasydek powiedziała coś, co naprawdę mną wstrząsnęło, bo do pewnego stopnia nie jest aż tak bardzo bezsensowne:

One nie czują się zniewolone. Czują się szanowane, potrzebne i traktowane godnie… Wydaje mi się, że są rzeczy, których nie zrozumiemy. To jak próba pojęcia, co czuje ktoś oddychający na innej planecie, wdychając do płuc powietrze, którego skład nie ma z naszym nic wspólnego. Czy to musi koniecznie znaczyć, że nasze powietrze jest lepsze?

Wiecie o co mi chodzi?

Kto odejdzie, już nie wróci. Jak opuściłem świat chasydów Shulem Deen, przeł. Barbara Gadomska

Trzecia i ostatnia książka jest autobiografią Shulema Deena – człowieka, który opuścił świat chasydów i w ogóle świat ludzi wierzących. Niegdyś członek zamkniętego społeczeństwa ortodoksów, dziś pisarz i publicysta. Opowiada o tym, jak powoli ale sukcesywnie budziło się w nim uczucie niedopasowania, niechęć do zniewolenia w codziennych obowiązkach, które z biegiem czasu nic dla niego nie znaczyły oraz ciekawość świata, którego nigdy wcześniej nie doświadczył.

Początkiem wszystkiego był oczywiście internet i powszechnie pogłębiająca się globalizacja, która niemalże nikomu nie pozwala już na pełną izolację od reszty świata. Rzeczywistość chasydzka usilnie stara się zatrzymać w czasie, ale gdy tylko wiadomości z zewnątrz zaczęły same przedzierać się do żydowskich domów, rabini stali się wobec niektórych pojedynczych przejawów buntu bezsilni. Do takich zbuntowanych jednostek należał Shulem Deen.

Cała książka jest bardzo ciekawym opisem niesamowicie interesującego procesu utraty wiary. W wielu momentach utożsamiałam się z narratorem w stu procentach. Razem z nim odczuwałam tęsknotę za cudownym uczuciem uniesienia, które tworzy budująca siła wiary. Razem z nim odczuwałam znużenie wypełnianiem zobowiązań wobec Jahwe, które straciły na znaczeniu.

Ostatecznie również rozumiałam jego poczucie wykorzenienia, które doskwiera czasem bardziej niż chęć bycia wolnym i niezależnym. Momenty te niemalże sprawiają, że wraca się do tego, co stare i bezpieczne. Wiadomo jednak, że powrotu już nie ma, bo każda ścieżka została odgrodzona wysokim murem zbudowanym z relacji, które zostawiło się za sobą oraz wiary, której nie da się sztucznie przywrócić. Pytania raz zadane, nigdy już nie cichną…

WNIOSKI

Jakie wnioski wyciągnęłam po ukończeniu trzech powyżej omówionych książek?

ŻYCIE BEZ KORZENI JEST ŻYCIEM ZBYT TRUDNYM,
ABY MÓC CIESZYĆ SIĘ Z WOLNOŚCI, KTÓRĄ DAJE.

Nie wiem, czy tak faktycznie jest dla każdego, ale taki wydźwięk i taką lekcję widzę w każdej z tych książek. Życie pozbawione świadomości własnej kultury i tradycji traci swój punkt odniesienia i staje się życiem bez początku i bez celu. Bylibyśmy zupełnie innymi ludźmi, gdybyśmy urodzili się w innych czasach, w innej rodzinie. Poczucie wykorzenienia to poczucie utraty części siebie. Zagubienie to tylko mała część emocji, które targają tymi, którzy opuszczają swoje życie – zwłaszcza jeśli życie to było tak bardzo zamknięte na inne opcje i możliwości wyboru.

Ortodoksyjni Żydzi obudowali się murem przed światem prawdopodobnie ze strachu. Im bardziej odstają, tym łatwiej zachować im własną kulturę. Im bardziej odrębni są i niewidoczni, tym mniej ludzi zwraca uwagę na fakt, że w ogóle istnieją. Strach przed ostracyzmem istnieje w tym społeczeństwie od wieków – nie bez powodu. Czy to naprawdę możliwe, że Żydzi obawiają się kolejnego Holocaustu?

warto przeczytać

Jeśli interesują Was jeszcze inne książki podejmujące tematykę ortodoksyjnych Żydów, Monika niedawno napisała artykuł o serialu Netflixa Unorthodox (oraz książkę, na podstawie której powstał), natomiast Magda zrecenzowała reportaż OK, amen.

Filologia klasyczna i ćwierćwiecze – na koncie. Podróże i własne książki – w planach. Kanał literacki, kino oraz dobre jedzenie – na co dzień.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %