Vernianie #1
Jako prawdziwy Vernianin posiadam w swoim bardzo ograniczonym księgozbiorze wszystkie „książki” Verne’a. Nie jestem czytelnikiem. Uważam, że czytanie to strata czasu. Ale prace Verne’a nie są zwykłymi książkami. To wskazówki, instrukcje mówiące, jak – zamiast żyć podwójnie dzięki lekturze – żyć raz, ale porządnie, przekraczając nieprzekraczalne…
Pierwszą „powieścią” autorstwa J.V. (jak mówimy o Vernie w naszym gronie) przeczytaną przeze mnie była Podróż do wnętrza ziemi. W chwili, w której Axel odczytał znaczenie tajemniczego pergaminu, wiedziałem, że nie mam przed sobą powieści, tylko sprawozdanie z czegoś, co miało być tajemnicą, a co Verne haniebnie zdradził całemu światu. Ludzie jednak na szczęście nie potrafili zgłębić tej tajemnicy i pojąć, że Islandia była jedynie przykrywką, a nie prawdziwym celem podróży profesora Lidenbrocka i Arnego Saknussemma. Verne był, dzięki Bogu, na tyle ostrożny, że nie umieścił w swojej pracy żadnej wskazówki na ten temat, a może nawet ta informacja do niego nie dotarła? Nigdy prawdopodobnie się nie dowiemy, na ile Verne wiedział, a na ile zgadywał, a nam lata zajęły studia nad tym, gdzie naprawdę znajduje się brama do wnętrza ziemi.
Kilka pierwszych lat zajęło nam dojście do tego, że nie ma sensu szukać odpowiedzi w powieściach Verne’a. Wertowaliśmy wszelkie znane światu wydania, dotarliśmy nawet do tych części pierwszych rękopisów powieści, których nie udostępnia się ogółowi. Kwerendy zaprowadziły nas do Włoch, Francji i Niemiec. Szukaliśmy wśród listów, pamiątek i notatek osobistych. Próbowaliśmy porozmawiać z przynajmniej jednym z czworga potomków syna Verne’a. Niestety na próżno. Następnie dowiedzieliśmy się, że syn z jakiegoś powodu postanowił zniekształcić część pracy pisarza, ingerując w tekst własnym piórem. Odebrało to wiarygodności zwłaszcza notatkom Verne’a, które w badanej przez nas kwestii wydawały się najistotniejsze. Czyn ten haniebny na zawsze odebrał nam nadzieję na to, iż odróżnimy w tekstach Verne’a pierwotny tekst od późniejszych przeinaczeń. Czyżby Michel zrobił to z premedytacją w jakimś innym celu niż zdobycie sławy i prestiżu?
Niestety ciągle odbijaliśmy się od ściany do ściany, aż do momentu, w którym Eufegenia, jedyna kobieta w naszym gronie, dała nam do zrozumienia, że pyszałkowatość każe nam szukać jedynie wśród pism współczesnych. Co by się stało, gdybyśmy spojrzeli na całość nieco szerzej i przyjęli do wiadomości, że skoro Verne opisywał rzeczywistość i nie odkrył jej jako pierwszy, to musiał czerpać skądś inspirację, a już na pewno nie był pierwszym, który zastanawiał się, co kryje w sobie jądro ziemi. W odpowiedzi na tę naganę każdy z nas zawstydził się swojego horyzontalnego myślenia.
Natychmiast wzięliśmy się do roboty i sięgnęliśmy do najgłębszych zakamarków bibliotek, mieszczących w sobie teksty w językach oryginalnych pierwszych kultur europejskich i azjatyckich. Wertowaliśmy wiekowe księgi i stare woluminy w poszukiwaniu wskazówek. Jasnym dla nas było, że – aby uniknąć przekłamań w tłumaczeniach – musimy dotrzeć do tekstów jak najwcześniejszych, skolacjonować ze sobą kilka zawierających z pozoru tę samą treść i zdecydować, które przekazy uważamy za najbardziej prawdopodobne. Słowem: czekała nas mordercza i długa praca na surowym tekście. Niekiedy nie mieliśmy możliwości dotarcia do manuskryptów i musieliśmy zadowolić się wydaniami edytorskimi w językach oryginalnych. Podpieraliśmy się oczywiście tym, co już przetłumaczone zostało na niemiecki, francuski i rosyjski (tu prym wiodła Eufegenia, jako jedyna znająca ten język od podszewki), nie dawaliśmy im jednak pełnej wiary; jak się okazało, słusznie, gdyż wiele z nich było mocno przekłamanych. Największe wątpliwości budziły te przygotowywane przez filologów niemieckich. Niestety nie mogliśmy pojąć, czemu tak bardzo wyróżniają się na tle innych przekazów. Do tej pory zagadka ta pozostaje dla nas nierozwiązana. Ważne zapewne jest, że różnice pomiędzy edytorskimi wydaniami niemieckimi a tymi pochodzenia angielskiego lub francuskiego oscylują głównie wokół kwestii umiejscowienia bramy prowadzącej do wnętrza ziemi. Kolejną znaczącą różnicą jest to, iż dosyć często do wydań niemieckich dodawane są sformułowania wkładane w usta autora, mające świadczyć o tym, że sam nie wierzy w to, co pisze, a podania te są jedynie nic nie wartymi legendami. Dało nam to do myślenia i zaczęliśmy unikać wydań niemieckich albo wręcz tłumaczyć je sobie na opak.
Przez podania starożytnych Greków i Rzymian dotarliśmy do wiedzy, która nas zadziwiła. Verne wizjonerem? Podziemne królestwa były fantazją dziesiątków, jeśli nie tysięcy ludzi setki lat przed narodzinami Verne’a. Legendy, mity i podania ludów, które już dawno wyginęły bądź całkowicie zatraciły swe pierwotne kultury, przekazywały nam wiedzę wręcz magiczną. Tysiące mil pod powierzchnią ziemi miały znajdować się królestwa zmarłych, ale również, zgodnie z tym, co głosi Platon w dialogu Fedon, liczne kanały i jaskinie mające prowadzić do środka ziemi. Celtowie również wierzyli w podziemne światy. Oprócz tego wiele ludów na niepoznanym wnętrzu ziemi opierało swoje mity antropogeniczne. Irlandczycy wierzyli, że to właśnie spod ziemi wyłonili się Druidzi, natomiast Hindusi wywodzili stamtąd lud Angami Naga. Szukając jednak wśród podań europejskich, natrafialiśmy ciągle jedynie na krótkie wzmianki dotyczące jaskiń i wulkanów albo mało wiarygodne fantazje niewiadomego pochodzenia w formie kilku zdań. Zniechęceni już nieco, za namową Eufegenii usiedliśmy do studiowania kultur azjatyckich. I tu wreszcie dotarliśmy do niezbędnych wskazówek, a dzięki nim – do wiedzy.
Wpadły nam w ręce niezwykle tajemnicze wierzenia tybetańskie. Mimo że człowiek podbił już niemal cały świat, w grudniu 1958 roku Tybet w dalszym ciągu jest niedostępny dla większości ludzi. To święte miejsce, będące marzeniem wielu, pozostaje w zasięgu ręki nielicznych. Kilka lat temu głośno było o książce Heinricha Harrera Siedem lat w Tybecie. Eufegenia, która oczywiście przeczytała tę biografię jeszcze po niemiecku, twierdzi, że nawet dziesięć lat temu, kiedy panował tam względny spokój, dostanie się do serca buddyzmu było trudne. Teraz, w obliczu jawnie prowadzonej wojny z Chinami, dostanie się tam będzie śmiertelnie niebezpieczne i nie ma żadnych szans, że skończy się powodzeniem. Oczywiście nie zniechęciło to nas w żaden sposób. Zapłonął w nas już ogień, którego niepodobna zgasić obietnicą niebezpieczeństw. Oczywiście znalazło się dwóch dezerterów z tej niebezpiecznej wyprawy, jednak nie osłabiło to naszej siły ducha i w uszczuplonym składzie zaczęliśmy przygotowania do podróży. Jest nas czworo – Eufegenia, Otto, Hans i ja, Axel.