Vernianie #2
Moi towarzysze podróży to kompletni idioci, ignoranci. Może tylko Axel ma z nich wszystkich odrobinę oleju w głowie, ale i tak nie zaskakuje mnie na co dzień niczym specjalnym. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że cała ta wyprawa od samego początku skazana była na niepowodzenie. Głównie dlatego, że panowie mianowali siebie jej przywódcami i chełpią się tym, że mają władzę… Gdyby ci wszyscy, pożal się Boże, dżentelmeni zniknęli z tego świata, zaszłyby błogosławione zmiany!
Nie dosyć, że przygotowali się do wyprawy do Tybetu, czytając na nowo Podróż do wnętrza ziemi, jakby ogarnięty wojną kraj miał coś wspólnego z pustkowiami Islandii, to na dodatek stwierdzili, że nie potrzebujemy przewodnika i starczy nam to, że mówimy po angielsku, skoro Dalajlama nauczył się tego języka wiele lat temu. Za każdym razem, jak myślę o tym, że wiedziona wielopokoleniową tradycją godzenia się na wszystko, co postanowili mężczyźni, nie zgłosiłam sprzeciwu, krew mnie zalewa. Co z tego, że jestem Rosjanką, że jestem twarda jak skała i wykształcona tysiące razy lepiej niż ta banda troglodytów, skoro nie umiałam się odezwać w odpowiednim czasie… Przez moje milczenie znaleźliśmy się w obecnej sytuacji, więc biorę na siebie całą odpowiedzialność.
Od dwóch tygodni siedzimy zamknięci w jakiejś dziurze w ziemi zakrytej kratą z drewna. Nie brzmiałoby to tak źle, gdyby nie zmieniający się bez przerwy wartownicy. Nie jest to sytuacja bez wyjścia, lecz wciąż łudzę się, że wydostaniemy się stąd bez podrzynania gardeł. Ci „mali chłopcy”, których zabrałam ze sobą, tracą już ducha. Axel i Hans kilka dni temu zaczęli kasłać, dzisiaj już rzężą. Są bardzo słabi, ale nie zaczęli nawet gorączkować – to niedobrze, organizm nie walczy. Nie widzę możliwości, żeby przeżyli, jeśli nie wydostaniemy się stąd w ciągu tygodnia.
Cała ta eskapada była idiotycznym pomysłem od samego początku. Pchać się w sam środek wojny po to, aby porozmawiać z Dalajlamą, który prawdopodobnie i tak niczego nam nie powie. Czemu miałby to zrobić? Nie dosyć, że jesteśmy obcymi ludźmi, to chcemy żądać od niego wyjawienia największej tajemnicy jego narodu. Jakim trzeba być pyszałkiem, aby sądzić, że nasza wyprawa ma jakiekolwiek szanse powodzenia…
Kwiecień 1959
Wydostaliśmy się. Hans zszedł na gorączkę dwa tygodnie temu. Zostało nas troje. Na wypadek gdyby ktoś kiedyś dobrał się do moich notatek, nie wyjawię, jak udało nam się uciec z naszego podziemnego więzienia. Dalej wędrujemy, cały czas w górę. Czujemy się, jakby ktoś powoli, ale skutecznie nas podduszał. Zaczynamy cierpieć na coś w rodzaju lęku przed otwartą przestrzenią. Mijamy coraz więcej patroli chińskich żołnierzy. Jesteśmy coraz bliżej Tybetu. Zwykłemu szczęściu zawdzięczamy, że nie schwytano nas po raz drugi.
Maj 1959
Byliśmy już zaledwie kilka kilometrów od głównej siedziby Dalajlamy, kiedy przypadkiem spotkaliśmy zbiegłego Tybetańczyka. Poinformował nas o czymś, co od dawna już podejrzewałam. Dalajlama kilka tygodni temu uciekł z kraju i kieruje swoim rządem na uchodźstwie. Załamani spędziliśmy kilka dni w obozie polowym, zastanawiając się, co mamy czynić dalej. Wszystkie plotki głoszą, że Dalajlama zbiegł do Indii, jednak to tylko domysły. Nikt z napotkanych po drodze Tybetańczyków nie jest godnym zaufania źródłem informacji. Błądzimy we mgle. A mimo to ruszamy w drogę. Przed nami ponad osiemset kilometrów do samej granicy z Indiami, a potem? Nie wiem.
Sierpień 1959
Nasze rodziny prawdopodobnie myślą, że już dawno zginęliśmy. Na pewno. Niewiele się mylą. Nie przeżyjemy kolejnej części tej wyprawy.
Widzieliśmy Dalajlamę. Rozmawialiśmy z nim. Wiemy, gdzie jest brama do… [tekst nieczytelny]
Dalajlama mówił nam o wejściu do wnętrza Aga… [zatarta część słowa] w miejscu, gdzie… [brak co najmniej strony tekstu]
Jestem zbyt zmęczona, by pisać dalej. Na szczęście Axel opisuje naszą wyprawę w dzienniku. Robi to na tyle skrupulatnie, że moje notatki służą mi tylko do utrzymania rozumu w pełnej sprawności. Póki co daje to efekty. Nie wiem, jak długo wytrzymam.