PrzeczytaliśmyRecenzje

Wayward Pines – tu szczęście jest przymusem. Witamy ponownie!

W pięknym miasteczku pośród malowniczych gór życie płynie bardzo spokojnie. Ludzie wstają wcześnie rano i spożywają śniadanie w towarzystwie swoich rodzin. Potem pokornie zmierzają ulicami ku codziennym obowiązkom. Po południu do domu wracają rodzice, zmęczeni po bezcelowej pracy, oraz dzieci, którym nie wolno dzielić się z dorosłymi szczegółami szkolnego dnia. Między godziną dziewiętnastą a dwudziestą każdy mieszkaniec miasteczka włącza radio, aby posłuchać znanych muzycznych kompozycji wykonywanych przez Hectera Gaithera, lokalnego pianistę. Okazjonalnie zdarzają się sąsiedzkie odwiedziny, a potem – w bezpiecznej przystani własnych łóżek – szczęśliwe pary oddają się sypialnianym rozrywkom.
Wszystko to obserwują nieustannie niewidzialne oczy kamer, taktownie przerywające nagrywanie (a przynajmniej zobowiązane do tego) w chwilach prywatnej rozkoszy. Umyka im jednak obraz garstki postaci wymykających się w środku nocy i znikających pośród cieni. Każda z nich nosi kaptur maskujący tożsamość…

Ethan Burke – bohater poprzedniego tomu Wayward Pines, dawniej agent służb specjalnych – jest teraz szeryfem tytułowej sielskiej osady, a na dodatek także jedną z nielicznych osób, które znają druzgocącą prawdę kryjącą się za stworzeniem tej małomiasteczkowej utopii. Okoliczności zmuszają mężczyznę do grania roli, którą mu przeznaczono, ale w jego podświadomości kiełkuje ziarno buntu. Nowe zadanie powierzone mu przez Davida Pilchera, architekta i zarazem prawdziwego władcę tego mikroświata, sprawi jednak, że wszystko wywróci się do góry nogami.

W recenzji Szumu, pierwszej odsłony cyklu, z niepokojem zastanawiałem się, czy – pomimo finału ujawniającego tak wiele faktów – zachowany zostanie klimat tajemnicy, obłędu i ciągłego zagrożenia. Moje obawy częściowo się sprawdziły: kontynuację, obdarzona podtytułem Bunt, siłą rzeczy skonstruowano zupełnie odmiennie od poprzedniczki. Nadano jej przy tym więcej kryminalnego sznytu, protagonista bada bowiem sprawę brutalnego morderstwa kobiety, która okazuje się jedną z agentek zarządców projektu. Pojawiają się coraz to kolejne tropy, nowi podejrzani, zaskakujące zwroty akcji; stawka robi się coraz większa, intryga nabiera warstwowości, a gracze działają na dwa fronty. Rozwiązanie zaskakuje nas należycie mocno. Nic nie jest do końca tym, czym się wydaje. Na pewno nie można narzekać na nudę! Blake Crouch sprawnie prowadzi fabułę w bezpiecznym, zasugerowanym już wcześniej – a przez to przewidywalnym – kierunku aż do spodziewanego (acz potrzebnego, jako że to środkowa część trylogii), bardzo serialowego cliffhangera. I to bynajmniej nie zarzut.

Szkoda tylko, że autor nie pozwolił sobie na więcej, a klimat rodem z Twin Peaks niestety wywietrzał. Z drugiej strony jednak trzeba przyznać, że to naturalna kolej rzeczy, kiedy odsłania się tyle kart. Po namyśle oceniam ten zabieg na plus – dzięki niemu mamy pełniejszy wgląd w sztucznie wykreowaną społeczność, mechanizmy nią kierujące, zasady, protokoły… A ogólna inwigilacja z czasem okazuje się mieczem obosiecznym, lecz więcej w tej kwestii zdradzać nie będę.

Jako atut należy też postrzegać większą liczbę perspektyw. Postać Pilchera świetnie rozwijają retrospekcje, uwydatniając megalomanię bohatera oraz jego fanatyzm w odniesieniu do własnej idei. Intrygujące są również fragmenty książki opowiadające o perypetiach niejakiego Tobiasa powracającego do miasta z misji zwiadowczej. Pod koniec historii nabierają one więcej sensu, okazując się przy tym całkiem znaczącymi w kontekście zamknięcia całej fabuły i dodając zarazem kolejną cegiełkę do zbudowanego obrazu świata, tak bardzo przypominającego wizję z Ewolucji Planety Małp. Wątek abików (Zaciekawieni, czym one są? Sięgnijcie po oba tomy!) stał się naprawdę obiecujący.

Chyba najbardziej ucieszyło mnie odkrycie, że Crouch nie przesadza już z maltretowaniem swoich postaci (przynajmniej tych żyjących). Nie oznacza to, iż nie jest brutalny – bynajmniej! Ale nie przekracza pewnych granic i opowieść zyskuje przez to na realistyczności.

Co najistotniejsze, całość nabrała znacznej głębi. W danych okolicznościach działania architekta projektu Wayward mogą się jawić jako szczytne z założenia. Zgorszenie sieją natomiast metody naukowca, a ludzie, którymi się on otacza, budzą niepokój (fenomenalnie przerysowana, niczym bondowski łotr, postać Pam). Rozwinął się u niego też wyraźny kompleks Boga, co skutkuje zastosowaniem ciekawej metaforyki w ostatnim rozdziale, w którym to szeryfa Burke’a porównano do Lucyfera. Pilcher to antagonista frapujący oraz zawikłany – jestem niezwykle ciekaw, jak potoczą się jego dalsze losy.

W ostatecznym rozrachunku Bunt wypada nieco słabiej niż jego poprzednik. Ale czy ma to w gruncie rzeczy tak duże znaczenie? Nadal świetnie się go czyta, a pisarz oferuje zachwycające fabularne wolty. Czyż książki tego rodzaju nie powinny przede wszystkim zapewniać rozrywki? A jeśli są na dodatek niebanalne – tym lepiej! Mnie ten cykl kupił zupełnie. Teraz, kiedy iluzja prysła i niebawem miasteczko stanie się prawdziwym piekłem, oczekiwania względem dalszego ciągu jedynie rosną. Oby nastał on prędko, tymczasem i Wy dajcie się zaprosić do niezwykłego zakątka pośród lasu niebotycznych sosen.


autor: Blake Crouch
tytuł: Wayward Pines. Bunt
przekład: Paweł Lipszyc
wydawnictwo: Otwarte
miejsce i rok wydania: Kraków 2014
stron: 360
format: 135 × 205 mm
oprawa: miękka

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %