Przeczytaliśmy

Na ratunek Atlantydzie. Berło światła

Fascynuje mnie mitologia – najbardziej nordycka, ale jestem otwarta na wszystko. Dlatego chętnie sięgnęłam po Berło światła, nie tylko ze względu na mityczną opowieść, lecz także po prostu z ciekawości. Marah Woolf jest autorką trylogii Trzy czarownice, którego ostatni tom niedawno recenzowałam. Nowy cykl tej autorki więc mnie intrygował. Ale po kolei.

Główną bohaterką jest dwudziestoczteroletnia Taris, a właściwie: Nefertari de Vesci, brytyjska arystokratka pochodząca z bardzo szanowanego rodu. Taris razem z bratem Malachim, hrabią de Mandeville, zajmuje się odnajdowaniem skradzionych dzieł sztuki. Rodzeństwo działa na tyle skutecznie, że potrafi znaleźć właściwie wszystko. Malachi jednak śmiertelnie choruje, dlatego na większość wypraw Taris musi wyruszać sama. Podczas realizowania jednego zlecenia atakuje ją demon, a z opresji ratuje ją nieśmiertelny: anioł. Taris szybko zapomina o sprawie, do czasu aż otrzymuje nowe zlecenie… od anioła, który ją uratował. Azrael, bo tak ma na imię tajemniczy wybawiciel, chce, by Taris odnalazła berło światła – jedno z trzech zaginionych magicznych insygniów mocy, ocalonych przez nieśmiertelnych tuż przed zagładą Atlantydy. Taris nie jest zainteresowana współpracą, lecz Azrael składa jej propozycję nie do odrzucenia: za pomoc w poszukiwaniach uratuje jej chorego brata.

I od tego momentu zaczyna się naprawdę wartka akcja: choć wydaje się, że Berło światła to przyjemna przygodówka, to jest też bardzo wymagającą lekturą. Jeżeli chcemy nadążyć i za fabułą, i za bohaterką, musimy zachować czujność, inaczej zgubimy wątek i niewiele zrozumiemy. Warto mieć też otwarty umysł i razem z Taris szukać rozwiązania trudnej zagadki. To chyba podobało mi się najbardziej. Choć niekiedy czułam się przytłoczona ilością informacji oraz różnych danych, jednocześnie doceniałam przygotowanie autorki do tematu – podobnie jak podczas lektury Trzech czarownic. Tam pojawiły się legendy arturiańskie, w Berle światła Woolf łączy świat współczesny ze starożytnym Egiptem, Biblię z mitologią egipską, opowieści chrześcijańskie z islamskimi. Zazwyczaj sięga się raczej po te popularniejsze mitologie, z którymi każdy – w większym lub mniejszym stopniu – zetknął się w szkole i do tej pory coś pamięta. Mitologię egipską raczej się pomija, ewentualnie traktowana jest po macoszemu. Być może dla odbiorcy europejskiego wydaje się zbyt egzotyczna, ale Woolf nie dość, że po nią sięgnęła, to jeszcze część akcji umiejscowiła właśnie w Egipcie. Przyznam, że ten fragment książki czytałam z rosnącą fascynacją i zapragnęłam wybrać się kiedyś na wycieczkę do Egiptu – zobaczenie na własne oczy zabytków tego pięknego kraju musi być niezapomnianym przeżyciem.

Poza ciekawą fabułą dużym atutem powieści są dobrze rozpisani bohaterowie. Taris to inteligentna i pomysłowa młoda kobieta, która pod pozorem siły i niezłomności skrywa ogromną wrażliwość oraz smutek. Została doświadczona przez los, a widmo nieuchronnej śmierci jej ukochanego brata jej nie pomaga – mimo to nie załamuje się i podejmuje wszystkie możliwe próby, by uratować Malachiego. Postaciami, które skradły moje serce, są zdecydowanie Horus oraz Dante – starożytny bożek oraz dżin, którzy wspaniale się uzupełniają, rozładowują napięcie, kiedy trzeba, ale służą zarówno radą, jak i ramieniem w trudnych chwilach. Nie do końca polubiłam się jednak z Azraelem: Woolf stara się go ukazywać jako niedostępnego, zranionego, zdradzonego i groźnego nieśmiertelnego, ale kompletnie się to nie udaje. Azrael, choć liczy sobie dwanaście tysięcy lat (!), sprawia raczej wrażenie typowego męskiego bohatera, który dawne urazy i smutki leczy podczas licznych randek z kobietami, łatwo traci nad sobą panowanie, a jego przemyślenia pozostawiają wiele do życzenia. Żałuję, ponieważ liczyłam na coś innego. Wątek romantyczny nie jest zapewne zaskoczeniem, trochę mnie przekonał, trochę jednak nie. Mamy również czarny charakter, który ewidentnie wprowadza dużo zamieszania do i tak skomplikowanej fabuły.

To, do czego ponownie mam zastrzeżenie, jest redakcja książki – po raz kolejny trafiłam na tytuł, w którym niestety roi się od różnych błędów: dziwnej składni, literówek, brakujących znaków lub słów, niepoprawne przeniesień wyrazów… Psuje to zdecydowanie odbiór powieści i szkoda, że nie poświęcono jej jeszcze jednego czytania przed wysłaniem pliku do druku.

Reasumując, Berło światła, choć nie jest idealne, ma potencjał na całkiem przyzwoitą przygodówkę z wątkiem romantycznym. Ciekawa jestem, co autorka przygotowała dla czytelników w kolejnych tomach i jak rozwinie się historia Taris, Azraela i reszty ekipy. Czy zdecydują się na poszukiwania kolejnych insygniów? Jak będzie rozwijała się ich znajomość – i czy to w ogóle możliwe po tym, co się wydarzyło? Czy uda się odzyskać Atlantydę i co wtedy wybierze Azrael – nieśmiertelnych czy śmiertelniczkę? Czekam na drugi tom.


autor: Marah Woolf

tytuł: Berło światła

przekład: Ewa Spirydowicz

wydawnictwo: Jaguar

miejsce i data wydania: Warszawa 2022

liczba stron: 528

format: 145 × 215 mm

oprawa: miękka ze skrzydełkami

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    1 Comment

    1. […] Błogosławionych, co – muszę przyznać – bardzo mi się spodobało. Tak jak pisałam w recenzji Berła światła, najbardziej przypadły mi do gustu wszystkie wątki mitologiczne i szanuję przygotowanie autorki […]

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %