Przeczytaliśmy

Kichka na ostro

Michel Kichka to izraelski karykaturzysta i rysownik urodzony w Belgii. Pisałem już o jego komiksie „Drugie pokolenie”, wydanym niedawno, traktującym o traumach dzieci ofiar Holokaustu. Teraz dostajemy rysunkową opowieść o tym, jak autor zamieszkał w Izraelu. To wydarzenie Żydzi nazywają alija i ma ono dla nich znaczenie symboliczne. Po hebrajsku oznacza „wstąpienie”.

Pojęciem tym Żydzi określają „powrót do ojczyzny swoich ojców”. Pierwszy raz osiedlili się w Palestynie (dzisiejszym Izraelu) pod koniec XIX wieku. W historii doszło do jeszcze pięciu dużych wędrówek, najpierw po pogromach w Rosji, potem w wyniku wzrastającej niechęci wobec Żydów ze strony ludności w Polsce. Kulminacją był oczywiście okres od dojścia nazistów do władzy w Niemczech do zakończenia II wojny światowej. Obecnie prawo do aliji, czyli osiedlenia się w Izraelu, ma każdy, kogo babcia lub dziadek lub oboje pradziadkowie mieli korzenie żydowskie.

Michel Kichka rozpoczyna opowieść o swojej aliji od 1969 roku, gdy po raz pierwszy latem odwiedził Izrael. Zakochał się w kolorowym letnim Tel Awiwie od pierwszego wejrzenia, ale próba skosztowania tradycyjnego dania lokalnej kuchni ujawniła, że – jak mawiała jego ciotka – „w Izraelu to, co widzisz, nie zawsze jest tym, co ci się wydaje”. Falafel spróbowany u ulicznego sprzedawcy okazał się apetyczny, ale piekielnie ostry. Pierwszy pobyt w Izraelu i późniejsza wakacyjna praca w kibucu uświadomiły mu, że jego korzenie nie wrastają zbyt mocno w belgijską ziemię, gdzie się urodził. Poczuł zew ojczyzny swoich przodków. Ślad sandała, który zostawił na piaskach izraelskiej pustyni, porównał do pierwszego kroku Neila Armstronga na księżycu – to mały krok dla człowieka, ale wielki dla młodego Michela. Od tego momentu do przeprowadzki minęły jeszcze cztery lata wahań i namysłów. 27 lutego 1974 roku samolot z autorem komiksu ma pokładzie wylądował na lotnisku w Tel Awiwie. W lukach bagażowych znajdował się cały dobytek artysty.

Na kartach komiksu poznajemy jego życie – zakochanie, małżeństwo, narodziny dzieci, studia, służbę wojskową, kolejne wydarzenia polityczne w kraju: manifestacje, wojny, strach o potomków, którzy w burzliwych czasach brali udział w działaniach wojennych, zabicie premiera Icchaka Rabina. Wiele miejsca Kichka poświęca swoim kolegom rysownikom z całego świata, wspólnej artystycznej walce o pokój i tragicznych skutkach satyrycznych rysunków – zamachu na Charlie Hebdo i śmierci przyjaciół. Widzimy go jako wykładowcę na Akademii Sztuk Pięknych i Wzornictwa Bezalel, gdy tłumaczy studentom specyfikę rysunku prasowego, a młode pokolenie twórców w swoich pracach opowiada później historie dramatycznych wydarzeń z własnego życia. Na ostatniej stronie komiksu 65-letni Kichka odwiedza groby swoich przodków i czyta historię życia wnukom.

„Falafel na ostro” różni się od „Drugiego pokolenia” przede wszystkim tym, że jest kolorowy. Ale też tym razem nie traktuje tylko o dramacie. Kichka kreśli swą historię – opowieść o nadziei. Jego przeprowadzka do Izraela wynikła z poczucia silnego związku z przodkami i chęci obcowania z całą żydowską kulturą. Rysownik daje upust swojej wyobraźni i gdy prowadzi nas przez swoje dorosłe życie, nie unika autoironii i udowadnia, że nie nieobca mu także kultura zachodnioeuropejska: przedstawia siebie jak bohatera obrazu René Magritte’a albo rysuje na swoją modłę znane dzieła malarskie. Wszystko oczywiście w charakterystycznym stylu Kichki oraz z jego humorem. Potrafi on bowiem rysować realistycznie, choć w konwencji karykatury. Oznacza to, że znaczące postaci mają uwypuklone cechy charakterystyczne, co pozwala ukazać świat z lekkością i dystansem. Kiedy autor rysuje wojnę lub zamachy, dowcip znika, obrazy stają się monochromatyczne, dzięki czemu wydarzenia nabierają dramatyzmu.

Czytając „Falafel na ostro” i znając wcześniejsze „Drugie pokolenie”, miałem ochotę na rozłożenie obu książek i połączenia ich w jedną. Bo życie Michela Kichki miało fragmenty czarno-białe i kolorowe. I gdyby dało się wymieszać strony, powstałaby pełna autobiografia. Dobrze, że MOCAK zdecydował się na opublikowanie „Falafela na ostro”. Mamy teraz pełen obraz, ale to raczej zindywidualizowana opowieść o skomplikowanych losach narodu żydowskiego, o jego traumach i radościach, bohaterstwie i ofiarności, o trwodze i triumfie. Podczas wędrówki po pozornie lekkiej kresce Kichki możemy dowiedzieć się sporo o Żydach. Takie też miał założenie, gdy tworzył komiks.

O moim kraju ludzie wiedzą niewiele lub go nie doceniają, często ma złą prasę i na plazmowych ekranach pojawia się tylko wtedy, gdy mowa o wojnie lub okupacji. Żyję w Izraelu – znam go od środka i na co dzień – zależało mi więc na narysowaniu mniej sztucznego, a bardziej sprawiedliwego obrazu tego państwa pełnego sprzeczności, w którym wiele pytań oczekuje na odpowiedzi. Obrazu bardziej złożonego i emocjonalnego, bardziej zróżnicowanego i ludzkiego (s.5).

A może kogoś po lekturze obu komików zainteresuje polityczna satyra tego karykaturzysty? Jest ostra jak sos w falafelu. Ale Kichka wciąż pozostaje fanatykiem pokoju, jak mawiał poeta Jehuda Amichaj, którego słowa stanowią motto tego komiksu.


autor: Michel Kichka

tytuł: Falafel na ostro

tłumaczenie: Karolina Czerska

wydawnictwo: MOCAK

miejsce i rok wydania: Kraków 2019

liczba stron: 91

format: 210 × 270 mm

okładka: miękka

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %